„Igrzyska Putina” przeczytałam jeszcze przed olimpiadą w Soczi. Celowo nic o niej nie pisałam, bo czekałam, co z tego wyjdzie i czy to, co przeczytałam, ma potwierdzenie w rzeczywistości. Ale późniejsze wydarzenia na Krymie przeszły chyba wszelkie możliwe oczekiwania.
Książka Wacława Radziwinowicza to reportaż z przygotowań do Soczi połączony ze skróconą biografią Władimira Putina. Dlaczego tak? Jedno z drugim jest nierozerwalnie złączone: to na życzenie Putina mały kurort zmienił się w wielką olimpijską machinę, wysiedlając z okolicy kogo popadnie, bo przecież trzeba było przygotować grunt pod nowe drogi, ośrodki sportowe, hale i wioskę olimpijską. W mediach obraz Soczi jest dwuznaczny – z jednej strony świetnie rozwijające sie miasteczko z perspektywami na wzrost zaludnienia, z drugiej – dramat wielu rodzin i małych przedsiębiorców, którzy potracili domy, zakłady pracy i swoje sklepy. Media swoje, rzeczywistośc swoje. Książce tymczasem jest bliżej do rzeczywistości.
Która wcale nie wygląda na różową. Autor opisuje w niej nie tylko całą machinę przygotowań do oimpiady i skutki, jakie poniosła za sobą sportowe szaleństwo, ale też przyczyny, które doprowadziły do tak śmiałego kroku jak przeprowadzenie zimowych igrzysk w totalnie niezimowym klimacie.
Ta przyczyna ma na imię Putin. Ludziom z innej niż rosyjska kultury cięzko w to uwierzyć, gdy tymczasem naprawdę tak jest: większość mieszkańców Rosji wierzy w propagandę i ma nadzieję na odbudowanie potęgi Rosji – tej z czasów związku sowieckiego albo nawet wcześniej. I ci ludzie postrzegają Putina jako swojego wyzwoliciela. Dają się rządzić twardą ręką, bo wierzą, że te rządy przyniosą oczekiwany skutek. Ten sam mechanizm zachodzi w przypadku Krymu i całej sprawy rosyjsko-ukraińskiej.
Ocena: 6/10.
Wacław Radziwinowicz – Soczi. Igrzyska Putina
Wydwnictwo Agora
Warszawa 2014
s. 170
miękkie okładki, format A5