Po chick licie (czyli ni mniej ni więcej tylko literaturze określanej jako „kobieca”) odbywa się regularne, bezobciachowe jeżdżenie z góry na dół. Że zły, brzydki i nieambitny, i że to na taki temat, że tylko o jedną grupę odbiorców zahacza.
Wiecie co, szczerze mówiąc, jeśli główną postacią w książce jest kobieta, a głównym punktem widzenia jest sposób widzenia głównej postaci, to fakt: dziwne bardzo, że literatura kobieca jest kobieca. Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby po chick lit sięgali mężczyźni. Zaczęłam się zastanawiać, czy panowie też mają taką literaturę: identycznie odwrotną niż kobiety, tzn. dziewczyny albo sięgną po nią przez przypadek, albo z ciekawości, albo naturalnie nie zapuszczają się w jej rewiry w księgarniach w ogóle.
Thrillery, fantastyka, książki wojenne, polityczne, sensacyjne i tzw. napierdzielanki. Znam mnóstwo kobiet, które czytają je z wypiekami na twarzy. To może inny kierunek? Trochę wstyd, bo schematycznie: książki o wędkowaniu, o militariach, o motoryzacji. No ok. Ale to poradniki. Kobiece poradniki dotyczą wyglądu. A kulinaria i Działka moje hobby jest po równo dla wszystkich.
Więc nie doszłam do rozwiązania zagadki. Jeśli porównać literaturę do kawy, to chick lit jest jak latte na podwójnym, a jego odwrotność, której szukam, to espresso z sześciu szotów.
I teraz, dziewczyny: kto nigdy nie pił latte na podwójnym?
Chick lit leży na moich regałach jak indeks ksiąg zakazanych. Zajmuje dokładnie jedną półkę. Do tej pory było tak, że trochę się go wstydziłam, trochę nie wiedziałam co z nim zrobić, ale cholernie żal było mi go oddać. I tak jeździł ze mną w kolejnych pudłach przy przeprowadzkach. Po tej ostatniej (60 pudeł książki, 6 pudeł życie) starałam się ułożyć książki jakimś kluczem i wyszło mi, że chick lit ma jedną zasadniczą zaletę: jest literaturą pocieszycielską.
To literatura pisana z kobiecego punktu widzenia (niekoniecznie przez kobietę, autorem może być mężczyzna), w której główną lub jedną z głównych bohaterek jest kobieta (Merde się więc niestety nie łapie) ma kilka cech wspólnych: jest, jak już wspomniałam, pocieszycielska, dobrze sprawdza się zarówno przy ciężkich, jak i lekkich klimatach (dół jesienny, długie chłodne zimowe wieczory i jednakowo świetnie na wywczasie) i jeśli jest dobra, zwijasz się przy niej ze śmiechu.
Jak przy Ogrodzie małych kroków. W życiu bym nie przeczytała tej książki, gdyby nie Monika (dzięki Monia!). Dosłownie wsadziła mi ją do ręki, a ja pomyślałam, że… fajna okładka (?!). Jechałam na wakacje, dwa tygodnie i 3/4 walizki w książkach, dołączenie jednej to już był pikuś, nie nadbagaż.
Ogród… czyta się świetnie. Przeczytałam na raz, w kilka godzin i może za szybko, ale tę książkę się leci zamiast przez nią brnąć. O co kamman? Lili jest ilustratorką z dwójką dzieci i psem. Umiera jej mąż, praca zaczyna się sypać, ALE może dostać do zrealizowania jeszcze jedno zlecenie. Każdy, kto żyje pozaetatowo i podejmuje się zleceń, obliczając, na ile miesięcy naprzód ma za co żyć, wie o czym mówię. Etat ma swoje plusy, freelance swoje. Kobieta bierze zlecenie.
I dowiaduje się, że aby je zrealizować, w pakiecie z wykonywaniem pracy, musi odbyć kurs ogrodniczy. Bo książka, którą ilustruje, zawiera ryciny roślin, a ktoś tam się uparł, że te ryciny mają być wykonane dokładnie. Kim jest „ktoś tam” wyjaśnia się później, nie zaspoileruję teraz. Kobieta bierze to na klatę i mimo że ani się na roślinach specjalnie nie zna, ani nie lubi dłubać w ziemi, bierze dzieci pod pachę i jedzie. Nic nie wie, nie do końca jej się to podoba, w dodatku dołącza do niej siostra-wariatka, której ewidentnym mechanizmem obronnym jest rozwinięta do perfekcji mieszanka poczucia humoru i wypierania wszystkiego, czym mogłaby się przejmować, gdyby miała na to czas. Ale nie ma czasu, więc radośnie dochodzi do wniosku, że niestety nie może tak o wszystkim dogłębnie myśleć. Do tej dwuosobowej mieszanki trzeba jeszcze dodać grono pozostałych kursantów: dwie beztroskie panie lesbijki w średnim wieku, jednego byłego więźnia, małego chłopca i jego młodą mamę, generałowatego mężczyznę, który prawie się nie odzywa i oczywiście – prowadzący kurs.
I w tym momencie zaczyna się inna bajka. Usiądźcie, zaparzcie sobie duży kubas latte i przypomnijcie sobie, jak ze śmiechu może boleć brzuch. Enjoy!
Abbi Waxman – Ogród małych kroków
Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2017
okładka miękka
Comments
Cóż… ja tam czytałem Bridget Jones i inne takie, więc Chick Lit jest też dla facetów, tak jak i Fantasy/Thriller dla niewiast.