Wyobraźcie sobie, że nikt nie odmierza czasu. W ogóle nie ma takiego pojęcia jak „czas”. Wszyscy żyją od wschodu do zachodu słońca, a coś, jeśli ma być zrobione, trwa dokładnie tyle, ile zrobienie tego.
Proste, prawda? I logiczne. Jeśli tylko przestawić się z myślenia czasowego, do którego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni: bo mamy zegarki na rękach, wieszamy zegary na ścianach, przy łóżkach kładziemy budziki. Na komórce: budzik. Na kuchence, mikrofalówce, DVD, na wyświetlaczu radia: zegar. Wszystkie pokazują ten sam czas, a jednak potrzebujemy po co najmniej jednym z nich w każdym pokoju. Dlaczego?
„Zaklinacz czasu” opowiada konkretną historię trzech osób, które w pewnym momencie spotykają się w bardzo niecodziennych okolicznościach, zupełnie poza czasem. Początek jest jak wstęp do nudnego i długiego kazania, ale wystarczy kilkanaście stron i całość się rozkręca.
Nauczyliśmy sie żyć od godziny do godziny. Wiemy, że prysznic zajmuje mniej więcej 5 do 15 minut, kąpiel prawdopodobnie dwa razy tyle, przygotowanie prostego obiadu od kwadransa do pół godziny, a ciasta – godzinę. Dzięki temu możemy zaplanować sobie różne czynności w ciagu dnia i poumawiać się z innymi ludźmi na spotkania w określonym czasie, bez ryzyka przyjścia jednej strony we wtorek, a drugiej w piątek.
Ale gdyby ludzie w ogóle nie znali pojęcia „czas”? Ta książka jest właśnie o tym. Że tak się da. Za punkt odniesienia przyjmuje się inne rzeczy i wskaźniki. Do tej pory istnieją grupy i plemiona, które żyją w ten sposób. I na mój gust mają się zaskakująco dobrze. Może nawet są bardziej wolne? Wolne w sensie wolności od ciągłego spoglądania na zegarki, spieszenia się, narzekania, że czas się wlecze i chęci przyspieszenia albo cofnięcia czasu. To trudne, ale gdy spojrzy się na swoje codzienne czynności w ten „bezczasowy” sposób, okazuje się, że nagle różne rzeczy stają się prostsze i bardziej zrozumiałe.
Ocena: 8/10.
Mitch Albom – Zaklinacz czasu
przeł. Nina Dzierżawska
Wydawnictwo Znak
Kraków 2014
s. 290
twarde okładki, format A5