Lektura tej książki powoduje płakanie i krztuszenie się ze śmiechu oraz niekontrolowane wybuchy głośnego bezobciachowego rechotu. Więc jeśli jesteś matką (albo planujesz nią zostać), ucieknij przed wrzeszczącymi dziećmi do łazienki, zamknij się na cztery spusty, a kiedy usłyszysz dobijanie się i skrobanie do drzwi, udawaj, że nic nie słyszysz. Przygotuj sobie kąpiel z toną piany i czytaj. A jeśli nie masz dziecka, hm, no cóż, po prostu zaaplikuj sobie „Wyznania upiornej mamuśki” na wyśmienity humor.
Ale od początku. Kiedy ludzie są ze sobą, w pewnym momencie zaczynają myśleć o maleńkiej istotce, słodszej niż lukier na piernikach i bardziej różowej niż krem na puszystych, maślanych babeczkach. Im bliżej narodzin, tym przyszli rodzice bardziej dziubdzialkują i świergolą o swojej małej kruszynce/żabce/bąbelku. Dziecko się rodzi. Cudowna sielanka utrzymuje się przez calutki tydzień, przez następny tydzień dogorywa, aż w końcu oboje stają się gorliwymi wyznawcami tego, co Jill Smokler wie już od dawna: każdy, kto twierdzi, że macierzyństwo to samo dobro, przechodzi fazę wyparcia albo wspomaga się prochami.
Autoironiczna, zabawna i napisana z dużym dystansem książka. Początkowo wcale nie miała być książką, a wcześniej nie miał powstać blog, na podstawie którego powstała książka. Ale autorka miała już dość szlajania się po domu w powyciąganych dresach ze ściągaczami. Książki ze sztywnymi kartkami też jakoś przestały ją kręcić. Przez kilka miesięcy pisała o swoich przeżyciach, utrapieniach i domowych przygodach młodej mamuśki. Z opisów przeżyć przypominających fragmenty wyciągnięte z oferty obozu survivalowego dla zaawansowanych, w wersji mama+dziecko, powstały „Wyznania upiornej mamuśki”.
Kto więc sądzi, że wychowanie dziecka to bułka z masłem, szybko przekona się, że tej bułki z masłem nie będzie miał nawet kiedy w spokoju zjeść. Pewne jest za to jedno – na pewno nie będzie narzekał na nudę. A z podejściem autorki do macierzyństwa na chandrę też nie ma szans.
Jill Smokler – Wyznania upiornej mamuśki
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2012
s. 192
Comments
Oho, coś dla mnie! Już zapisuję tytuł.
Raczej nie dla mnie.
Zapraszam na konkurs z firmą PRYMAT na danie świąteczne : http://book-and-cooking.blogspot.com/2012/11/konkurs-z-firma-prymat-edycja-swiateczna.html
Fajna sprawa, podoba mi się takie inne spojrzenie na macierzyństwo, a okładka jest cudowna ;)
Zwięzła i bardzo zachęcająca recenzja :)). I fajnie wybrane fragmenty.
Czytałam tę książkę latem, gdy z niecierpliwością oczekiwałam na dwie kreski na teście ciążowym. Kreski się oczywiście pojawiły, a ja przysięgłam sobie, że moje podejście do macierzyństwa pozostanie własnie takie, jak u Jill. Żadnego tam mlaskania, zdrabniania i infantylizmu :D
no to chyba czas na lekturę …by zobaczyć w innym świetle to co dla mnie jest chlebem codziennym …dres i ciągłe bycie dla dziecka …ale ja to lubię :))
czytałam tą książkę! Jest WSPANIAŁA!!!
Muszę Ci powiedzieć, że rewelacyjny pomysł z tymi zdjęciami cytatów wymyśliłaś:) Od razu widzę co to za styl i klimat:)
Dzieci jeszcze nie mam, ale książka zapowiada się bardzo interesująco :D
Opisałaś to rewelacyjnie. Musze to przeczytać!