Oliwkowe żniwa podczas sezonu na oliwki na oliwkowej farmie leżącej na oliwkowym szlaku. Czy oliwki mogą się przejeść? Po lekturze Oliwkowego drzewa, piątej z kolei części oliwkowej sagi autorstwa Carol Drinkwater zaczynam się obawiać, że tak.
A szkoda, bo oliwki nie są złe. Smaczne, zielone albo czarne, aromatyczne i pachnące słońcem. Niestety, książka wcale nie jest pachnąca i aromatyczna, choć mam wrażenie, że autorka usilnie chciałaby, żeby taka właśnie była. Tylko że jeśli chodzi o zapachy i aromaty, one wydzielają się same. Przeczytałam wiele książek z wątkami kulinarnymi w tle i ta jest z nich najsłabsza (o pardon, poza Jedz, módl się, kochaj, ale na nią mam już słynne alergiczne uczulenie).
Drinkwater w Oliwkowym drzewie opisuje swoją podróż przez Europę i północną Afrykę (trasa Włochy – Francja – Hiszpania – Maroko – Algieria – Liban), podczas której przyświecał jej jeden cel: dowiedzieć się jak najwięcej o drzewkach oliwkowych. Gdzie rosną i czemu często przycina się ich korony w kształt litery V oraz dlaczego w jednych rejonach psika się je litrami pestycydów, a w innych mogą sobie rosnąć w najlepsze, nieskażone żadną chemią w spray’u? Nie twierdzę, że to nie są istotne informacje, ale trzeba się zastanowić z czyjego punktu widzenia. Właściciela farmy oliwkowej – na pewno. Mnie, czytelniczki – już nie. Czułam się, jakbym czytała rolniczą monografię: jak sadzić, kiedy podlewać, w którym miesiącu rozpocząć zbiory?
Poza tym jak na tak ciekawie zapowiadającą się podróż, relacja z niej jest, brzydko mówiąc, nudna i bez wyrazu. Wiele sytuacji opisanych przez Drinkwater jest niepotrzebnych. Skoro już czytam monografię o oliwkach, to mało interesuje mnie akapit, w którym autorka przez pół strony pisze, że zatrzymała się w hotelu i szedł za nią jakiś obcy mężczyzna, dlatego przyłączyła się do spacerującej rodziny, bo typ był mocno podejrzany. Tak, wszyscy czytelnicy współczują, ale jaki to ma związek z resztą książki? (W tym miejscu chciałam napisać „z fabułą”, ale mocno ugryzłam się w język – a raczej uszczypnęłam w palec – bo książka nie ma żadnej fabuły. To po prostu autobiograficzna relacja z podróży. Nudnej, niestety.). Przecież podróżowanie to przygoda, do której potrzeba dużo humoru, radości i beztroski. A mimo moich szczerych chęci, nie mogłam głośno zaśmiać się przy czytaniu. Czy oliwki są naprawdę aż tak śmiertelnie poważne?
Coś na kształt nikłego grymasu czmychnęło przez moją twarz dwa razy – i był to raczej uśmiech przez łzy, bo wynikał bardziej z przypadku i zabawnego nazewnictwa niż z pisarskich umiejętności autorki. Uśmiechnęłam się za pierwszym razem przy imieniu jednej z bohaterek – Mercedes, a drugi raz, kiedy kilkanaście stron później dowiedziałam się, że stolicą Andaluzji jest Kordoba. Taki motoryzacyjny humor sytuacyjny.
Chłodne raporty z podróży oprawione w piękne okładki ze skrzydełkami nie są moimi literackimi smaczkami. Bardziej od pseudonaukowych rozpraw z historią oliwek w tle interesują mnie raczej książki, które autentycznie pachną, smakują i które są literacko apetyczne. Że ciężko taką książkę napisać? Och, proszę! Wystarczy przejść się do księgarni i sięgnąć na półki, które aż uginają się od książek cudnie pachnących Toskanią, Prowansją, słońcem. I w których od opisów chleba maczanego w świeżej oliwie moje ślinianki zaczynają wygrywać marsze pochwalne. A przy Oliwkowym drzewie nic mi nie gra.
Carol Drinkwater – Oliwkowe drzewo
przeł. Ewa Rudolf
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011
wydanie I
s. 566
Comments
Moja ulubiona czekolada, w świetnych ciachach. Poproszę kilka do pudełeczka. :) I jakąś książkę do poczytania ;P
Ciasteczka cudowne:) I jakie fajne połączenie:)
Na samej oliwie pewnie by nie wyszły prawda?
:)
Jeeeej ja Cię zacznę czytać codziennie :)
Ciasteczka bardzo przypadły mi do gustu. Dzięki za recenzję, miałam w spisie do kupienia :) Pozdrawiam
No prosze, miałam takie samo wrażenie z lektury.
Dobry redaktor wyciąłby bezlitośnie owe nic nie wnoszące pierdułki.Opowieść nabrałaby ( może?) życia i tempa.
Jedno zawdzięczam tej pozycji: przepis na marynowane oliwki z Malty.
Przepis ma dwa, może trzy zdania.Książka – mnóstwo bardzo za dużo.
a ja czytałam tej autorki serię o Molly – taką dla nastolatek. I tam w odróżnieniu do tego, co piszesz- nie było dłużyzn. Ale podobno im młodszy czytelnik tym więcej wymaga;)
a ciasteczka fajne, trzeba wypróbować
pozdrawiam
O,jakie fajne ciasteczka! Podobają mi się, a nawet bardzo :))
uściski:*
Asienko, jak zwykle sliczne ciasteczka poczynilas, pozdrawiam serdecznie, buzka.
podobają mi się te ciasteczka bo są w całości ze zdrowej mąki. Koniecznie muszę takie upiec :-)
Majanko – a ja ci odsyłam ciepłe, nawet bardzo!, przytulasy :)
Asiu – o tak, ciasteczka mogą być i są zdrowe!
Mimi – a to mnie zaciekawiłaś tą serią dla nastolatek. Ciekawa jestem jak tam pisze, chyba musze kuknąć.
Ścieczko i ogarko – masz stuprocentową rację! Książka zredukowana do przepisu byłaby idealna.
Kamila – mogę z czystym sumieniem odradzić kupowanie tej książki ;)
Polko – ha! wyzwanie! Bardzo chcę zrobić na samej oliwie, ale do tej pory wychodziło mi w stronę krakersów. Nie wiem jak ze słodkimi, muszę przekopać internet i książki :)