Tak, to prawda. Munro nie czyta się łatwo. To przeprawa przez kanadyjską małomiasteczkowość, gdzie wszystko jest powolne, zaściankowe i takie, do którego współcześnie „się nie przystaje”. Ale dla kogoś, kto wcale przystawać nie chce, bo wreszcie ma ochotę zwolnić i żyć wrażliwie, to jest książka wymarzona.
Odkryłam sekret Munro. Naprawdę. Po sześciu (siedmiu?) przeczytanych zbiorach opowiadań, doszłam do sedna przy ostatniej z książek, które ukazały się (i chyba w ogóle ukażą) w naszym pięknym kraju. Bo. Munro pisze powoli. Powoooli. Nie dlatego, żeby wkurzyć czytelnika, bo akcja się ciągnie jak gluty z nosa podczas grypy i nie po to, żeby zapewnić remedium na bezenność. Ta akcja ma być powolna. Ma być taka, jak wtedy. Jak w latach 80., na głębokiej kanadyjskiej prowincji.
Rozumiecie?
Czemu wszyscy kochają „Cudowne lata”? Dlaczego wszyscy uwielbiają „Kilera”, „Misia” i co poniektórzy „Czterech Pancernych”? Bo oddają ducha czasu. Bo dzięki nim można wyjąć się z rzeczywistości tej tu i teraz i przenieść kilka dekad wstecz. Z tego samego powodu ja mam sentyment do memów „born in the 80.”, a ktoś inny będzie zachwycać się „born in the 70.”. Bo. oddają. ducha. czasu.
W tym cały sekret Munro.
„Odcienie miłości” czyta się nie po to, żeby doczekać spektakularnego zwrotu akcji, bo takiego tu w żadnym opowiadaniu nie ma. Czyta sie ją po to, żeby cofnąć sie w czasie, wyłączyć myślenie i na końcu dać się zaskoczyć puentą. Wszystkie opowiadania łączy podobno najpiękniejsze z uczuć, choć w przypadku kanadyjskiej noblistki najpiękniejsze nigdy nie znaczy proste. Skomplikowane, pokiereszone, dwuznaczne, niedosłowne – to zawsze. Ale miłość jak pan Bóg przykazał – nigdy. Gdyby tak było, gwarantuję wam, że trzeba się zastanowić, w czym tkwi szkopuł i gdzie szukać haczyka.
Tom jest ostatnim z wydawanych przez Wydawnictwo Literackie dzieł Munro. Więcej nie będzie. Wszystkie opowiadania w polskim tłumaczeniu są już na rynku i bardzo polecam brać się za nie dokładnie tak, jak się ukazywały: jako pierwszy „Taniec szczęśliwych cieni”, potem „Drogie życie”, „Zbyt wiele szczęścia” albo „Przyjaciółka z młodości” (tu nie pamiętam jak były w kolejności wydwane), „Księżyce Jowisza” i wreszcie „Odcienie miłości”. Gdybym nie zaczęła od „Tańca…” nie jestem przekonana, że tak bardzo polubiłabym prozę noblistki. Chyba nie. Bo do niej trzeba dojrzeć. Żeby załapać, o co chodzi i być w stanie rozsmakować się w niuansach jej pisarstwa, należy się za jej opowiadania brać po kolei.
Dla ułatwienia mała ściąga: recenzje poprzednich tytułów Alice Munro:
Alice Munro – Odcienie miłości
przeł. Agnieszka Kuc
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2014
s. 512
format A5, miękka oprawa
książka będzie miała premierę 11 września 2014
ocena: 8/10
Comments
Lubię nieraz zwolnić, zatrzymać się i skupić się na pewnych drobnych elementach rzeczywistości. Munro robi to w niezwykle umiejętny sposób. Chwała jej za to!