Lubię czytać książki, przy których się mylę. Których myślę, że nie lubię, a gdzieś po drodze okazuje się, że wpadłam jak śliwka w kompot i kurczę, nie chcę odrywać się od ich czytania. Może dlatego, że zawsze ciągnęło mnie to trudnych książek, literatury faktu, literatury tzw. ambitnej. W której nie wiadomo o co chodzi, a jak już wiadomo, to i tak zinterpretuj sobie to czytelniku sam.
Jakoś nie po drodze było mi z romansami. Trochę szkoda, a trochę – jak patrzę na znakomitą większość tego gatunku – na szczęście. Choć przez to na pewno ominęły mnie wartościowe tytuły. Dlatego teraz, w ramach rehabilitacji, czasami odchodzę od swoich bezpiecznych literackich rejonów i specjalnie sięgam po coś reklamowanego jako książkę o namiętności, porzuceniu, tęsknocie i miłości na całe życie. Zawsze w tej kolejności. Gdyby nie to, nie przeczytałabym „Tysiąca dni w Toskanii” i „Kuchni Franceski”. A to już chyba wystarczający powód.
„Tajemnica Noelle” od pierwszej strony była dla mnie nie do strawienia. Na szczęście gdzieś za czterdziestą nie dość, że stała się lekkostrawna, to jeszcze zaczęłam mieć ochotę na więcej. To była jedna z tych książek, którą skończyłam czytać dawno po przyzwoitej porze na zaśnięcie. Do wchłonięcia na raz.
Tytułowa Noelle, najcieplejsza osoba, jaką Tara i Emerson miały szczęście mieć za przyjaciółkę, popełnia samobójstwo. Tymczasem nic nie wskazuje na to, by była nieszczęśliwa, cierpiała na depresję czy przeżyła głęboką traumę. Wszystko na pozór było w porządku: ludzie znali ją jako położną z powołania, gotową do poświęceń, kobietę oddaną rodzinie i duszę towarzystwa kochającą życie. Po śmierci Noelle na jaw wychodzą jednak fakty, które każą zastanowić się jej przyjaciółkom, czy w tej sprawie aby na pewno wszystko jest w porządku.
Lektura jest lekka, chciałabym powiedzieć, że wakacyjna. Ale na wakacje trzeba jeszcze poczekać. Więc może będzie lepsza na listę polecanych lektur pod choinkę? Choć Święta trwają długo, a nie wiem czy zabierając się do niej nie ma niebezpieczeństwa, że przeczyta się ją jednym tchem, a przez resztę wolnych dni zafundujemy sobie nudę. Cóż, uroki wciagających książek.
Diane Chamberlain – Tajemnica Noelle
Prószyński i S-ka
Warszawa 2012
s. 470
Comments
a wiesz, że poszukam tej pozycji na półkach :)
Dzięki.
Chyba mnie zachęciłaś !:)
Ja tez lubię jak mnie książka wciąga.
Wczoraj zaczęłam „50 twarzy Greya”, zobaczymy jaka będzie. Wszyscy się nią zachwycają .:)
A ja właśnie nie chciałam po nią sięgnąc. Mówię o „50 twarzach…”. Chociaż może też bym się pomyliła? Daj znac jak przeczytasz :)
Ja też z reguły niechętnie sięgam po wszelkiego typu romanse, bo przeraża mnie momentami przeciętność tego gatunku. Jednak ostatnio podziałała na mnie chyba jesienna melancholia i nabrałam ochoty na coś innego, co niekoniecznie wpisuje się w mój tradycyjny repertuar czytelniczy. „Tajemnica Noelle” to chyba jedna z tych powieści, przy której warto się pomylić… :)
Ja z czystym sumieniem mogę polecić 50 twarzy Greya ;) też byłam sceptyczna ale pochłonęłam ją w dwa dni ;) Nie chcę zdradzać ale wątek psychologiczny w tej książce jest genialny !
zaciekawiłam się tą pozycją
A ja lubię romansidła. Teraz czytam książkę przy której się cały czas mylę. Najpierw cudownie, potem odrzut, teraz znowu lepiej. Ciekaw co będzie na koniec.