Książki dla dzieci wybieram po okładce. I zazwyczaj wychodzę na tym dobrze. To dość logiczne. Jeśli wydawnictwo stać na wydanie dobrego autora (który napisał dobrą historię), to tym bardziej stać je na zatrudnienie dobrego ilustratora. Świetny tekst i świetne ilustracje zazwyczaj idą w parze. Zostawiam już wydawnictwo, ale to także dobrze robi także książce. Jest spójna – tekst pasuje do obrazków, jedno drugie uzupełnia, podkreśla, zwraca uwagę na ważne wątki. Poza tym książki dla dzieci są dla dzieci, ewentualnie trochę dla ich rodziców plus dla niewielkiej grupy dziennikarzy i recenzentów. Ale pierwsi i najważniejsi odbiorcy to dzieci. One czytają obrazkami. Historia, umówmy się, może być obojętnie jaka – byle miała bohatera i morał. To dorośli bardziej zwracają uwagę na wątki albo na wznoszenie się na wyżyny literackie. To rodzice płacą za książeczki z modnymi bohaterami, wylansowanym autorem czy oryginalną historią. Dzieci i tak będą zadowolone z obrazków.
Brzydko powiem, ale to prawda. Dzieciom można wcisnąć wszystko – ale chyba nie o wciskanie książek chodzi, a o wyrobienie zamiłowania do literatury, gustu, nawyku czytania książek, szanowania ich. Po co o tym wszystkim piszę: o dużej ilości obrazków, o tekście, o bibliofilskich przyzwyczajeniach? Bo dopiero niedawno dowiedziałam się o Jimmim Liao i jego książkach, i od razu zaczęłam żałować, że stało się to tak późno. Liao to znany w Chinach pisarz z Tajwanu, który wyspecjalizował się w książkach obrazkowych. Zazwyczaj odbiorcami takich książek są dzieci, choć nie tylko – można tworzyć obrazkowe książki dla dorosłych czytelników, np. o podróżach, designie, kuchni i milionie innych ważnych spraw.
Ale wróćmy do chińskiego pisarza, bo czuję, że zaczynam odchodzić od tematu. W Polsce ukazały się jego dwa tytuły: „Księżyc zapomniał” i „Dźwięki kolorów”. Oba ukazały się nakładem Officyny – wydawnictwa, o którym też dowiedziałam się niedawno, a które podobnie jak ich książki, zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Lubię, kiedy książka dla dzieci wywołuje we mnie rozczulenie. Tak zresztą powinno być. Powinna mnie zachwycić, powinnam chcieć sobie z nią posiedzieć jeszcze przez chwilę po dotarciu do ostatniej strony i zamknięciu okładki. Gdy kiedyś będę miała dziecko, jestem pewna, że do czasu, gdy samo nie zażyczy wybierać sobie książek, to właśnie będzie moim głównym kryterium przy wyborze literatury dla niego: zachwyt. Jest albo go nie ma. Albo biorę, albo do widzenia.
„Dźwięki kolorów” opowiada o dziewczynce, która poznaje kolory za pomocą dźwięków. Nie jest w stanie dojrzeć, że jabłko jest czerwone, a chmury białe, ale może to usłyszeć i poczuć. Tak poznaje świat, w którym ciągle się gubi. Zbacza w małe uliczki, żeby za chwilę zawrócić na szeroką, główną drogę. Wyjść na prostą. Mimo otwartych oczu, ogarnia ją senność. Nie może czytać wierszy, nie potrafi wymienić żarówki, nie umie odnaleźć małego żołnierzyka w trawie. Dużego zresztą też nie. Ale potrafi marzyć i dostrzegać w świecie to, czego Inni na pewno nie zobaczą.
„Księżyc zapomniał” to z kolei historia o księżycu, który upadł na ziemię i chce przypomnieć sobie jak się świeci. Jest niebieski i zimny. Księżyc przypomnieć próbują sobie też ludzie, którzy masowo wykupują żółte, wiecznie uśmiechnięte balony z helem, które zawieszają w witrynach sklepowych, na drzewach i na drzwiach. Księżyce służą do odbijania, turlania, ubierania w koronę i gryzienia przez psy. Uśmiechnięte księżyce znajdują w końcu swoje miejsce w kartonowych pudłach i wielkich blaszanych koszach na śmieci, nikomu niepotrzebne i zapomniane. Ich czas się wyczerpał, miały swoje pięć minut sławy. Tymczasem prawdziwy księżyc nadal jest zimny i niebieski, a teraz w dodatku malutki. Znajduje go chłopiec, który zastanawia się, co ma zrobić, żeby przypomnieć mu jak się świeci. Zresztą nie tylko księżyc musi przypomnieć sobie tę umiejętność. Jimmy Liao nie tylko pięknie pisze i rysuje, ale też wplata w książeczki metafory, które każdy może zinterpretować sobie po swojemu. Zapewne inaczej wytłumaczy to sobie dziecko, a inaczej dorosły. Odmienne znaczenie mogą dostrzec też kobiety i mężczyźni. Na tym polega magia tych książek.
To jak w „Grze w klasy” Cortazara – można czytać książkę na tysiąc różnych sposobów albo po bożemu od początku do końca, a i tak każdy wyniesie z niej inną historię.
Jimmy Liao – Dźwięki kolorów
Wydawnictwo Officyna
Łódź 2012
s. 128
Jimmy Liao – Księżyc zapomniał
Wydawnictwo Officyna
Łódź 2012
s. 120
Comments
Co miesiąc lecę do biblioteki po świeżą dostawę książek dla dzieci, bo je kocham :D Jestem zauroczona „Dżwiękami kolorów” <3
Niestety jest to dość powszechne, że rodzice „płacą za książeczki z modnymi bohaterami”. Wolą Spidermana, niż jakiegoś tam Jimmi Liao. Bo kto to jest, ten Jimmi Liao? Spiderman przynajmniej skacze w telewizorze. A Jimmi Liao?
Pomyśl, przez ilu dorosłych (redaktor, wydawca, sprzedawca, rodzic…) musi przejść książka dla dziecka zanim trafi do dziecka. 90& rodziców, którzy są ostatnim ogniwem w tym łańcuchu, wybierze Spidermana. Nie dlatego, że Jimmi Liao nie ma sensu, ale dlatego, że o tym, że Jimmi Liao ma sens, nawet nie wiedzą, lub co gorsza, nawet nie wpadną na to, żeby się dowiedzieć. W Polsce mówi się o literaturze dla dzieci, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Przeciętny rodzic nie ma czasu na takie „pierdoły”. A szkoda. Na pewno też by na tym zyskał.
Jeju, ale mi wyszedł wykład! Ale ujął mnie ten wpis. Pozdrawiam :)
PS zaglądam tu często i dzięki Tobie nawet zaczęłam piec!
Wyprawiaczko, dzięki za opinię. Zgadzam się w zupełności. Chć ostatnio coś się zaczęło ruszać w kwestii książek dla dzieci, to jest dalej bardzo różowo, bardzo księżniczkowo/superbohatersko i bardzo kiczowato. Zazwyczaj.
No właśnie, zazwyczaj. Bo u nas oprócz Hello Kitty Spidermena, odpowiednimi podziemiami i tunelami rusza się „coś” naprawdę i to bardzo wartościowo :) Jest magazyn o książkach dla dzieci i młodzieży, jest kilka rewelacyjnych blogów, swego czasu na TVP Kultura były programy poświęcone książce dla dzieci. Szkoda, że wciąż tak mało się o tym mówi.