Biografia jednego z najbardziej znanych polskich artystów, a jednocześnie niedocenianiego i zapomnianego piosenkarza. Który o swoje piosenki nazywał przebojami, niezależnie od tego, czy brylowały na czołówkach list przebojów, czy nie. Chciał być w sobie zakochany, ale nie pozwalała mu na to rozpaczliwie niska samoocena. Z taką samą siłą kochał i niszczył, w jenej sekundzie z ukochanego ojca mógł stać się znienawidzonym kolegą.
Chłopiec rozpaczliwie szukający akceptacji i miłości wyrósł na mężczyznę, który czuł ogromną potrzebę pokazywania się, bycia w centrum uwagi i potwierdzania swojej własnej wartości poprzez opinie innych ludzi o nim samym. Przeszedł klasyczną drogę artysty estradowego: od młodego chłopaka, o którym nikt nie słyszał do muzyka, którego ludzie zaczepiali na ulicy. Za tym wszystkim były hektolitry alkoholu, fajki, łatwe dziewczyny, wyjazdy.
Miał kochającą matkę, oddaną żonę i wpatrzoną w niego córeczkę, a mimo to wymykał się z domu: wyjeżdżał w długie trasy, nie wracał na noc, znikał na kilka miesięcy. Balował z kumplami za oceanem i pisał kwieciste elaboraty do żony o tym, jak znudziły mu się kasyna i idzie porozmyślać na plażę, podczas gdy jego żona nie miała co włożyć do garnka, nie mówiąc już o wystaniu czegokolwiek w kolejce.
Maciej Wasielewski stworzył biografię, w której nic nie jest proste, oczywiste i łatwe. Jest ciężko, to fakt. Ale niesamowicie wciąga. Choć nie można pozbyć się wrażenia, że Mec na scenie był tylko maską, pozą, nieprawdziwym sobą. Kimś, kto miał się zaprezentować, być liryczny, koniecznie w czarnym kapeluszu i długim płaszczu. Tymczasem życie z nim przypominało rollercoaster i to, czy było się na górze, czy na dole, nie zależało właściwie od niczego.
Maciej Wasielewski – Bogusław Mec. Bim, bam, bom, mogę wszystko!
Agora & Bellona
Warszawa 2013
s. 256
Comments
Właśnie zacząłem czytać i już nie mogę się oderwać od lektury.