Rzecz dzieje się w Toskanii, ale nie ma tak włoskich mamusiek gotujących gar spaghetti czy rozmarzonych turystek ze Stanów, które przyjeżdżają do małej mieściny, zakochują się w niej i rzucają swoją pracę w świetnie prosperującej amerykańskiej firmie, żeby od tej pory jeść na śniadanie toskański chleb z oliwą i krwistoczerwonymi pomidorami.
O nie nie. Jest za to on, Gerald – zblazowany Brytyjczyk i szalona, pokręcona i całkowicie spontaniczna Marta – dziewczyna ze wschodu, tak dobroduszna i prostolinijna, że Geraldowi nie może się to zmieścić w głowie. W wyniku pomyłki agenta nieruchomości, zostają umieszczeni w sąsiedztwie – introwertyczny ghostwriter i głośna kompozytorka. I tu zaczyna się kosmiczna katastrofa, z zabawnymi momentami, lejącym się strumieniami Fernetem w tle i całym ciągiem nieporozumień.
Dla mnie napisanym chyba nieco zbyt postmodernistycznie. Ale ja już tak mam, że nie przepadam za takim stylem, choć znam wiele osób, które zakochałyby się w książce od pierwszej kartki. Trochę zbyt wymagająca, każąca mi się mocno skupiać i bez wartkiej akcji. Chociaż Martę z jej nieperfekcyjnym angielskim polubiłam od razu.
James Hamilton-Paterson – Dyskretny urok Fernet Branca
przeł. Anna Sak
Wydawnictwo Bona
Kraków 2011
s. 320