Zosia to rezolutna dziewczynka, która niczego (a przynajmniej tak twierdzi) się nie boi. W przeciwieństwie do jej siostry, Mani, która ze względu na młodszy wiek boi się różnych rzeczy, z czym dzielnie walczy, przekręcając litery w wyrazach i tworząc nowe słowa.
Tym razem (bo „Zosia z ulicy kociej” to już seria – Zosia zimowa jest czwartym tomem z kolei) dziewczynka dzielnie stawia czoła corocznemu armagedonowi, czyli tradycyjnym przygotowaniom do Świąt Bożego Narodzenia. W zmaganiach pomaga cała rodzina: rodzice, babcia Zula z Krakowa i babcia Zelmer (sic!) z Warszawy. Na horyzoncie pojawia się także niepoznany dobrze jak dotąd członek rodziny – dziadek Dyzio, po którym jeszcze nie wiadomo, czego się można spodziewać.
Siostry czas nerwowej krzątaniny zamieniają w kilkutygodniowy okres przygód nie z tej ziemi: przytargują do domu najbrzydszą choinkę, jaką udało im się znaleźć w sklepie ogrodniczym, zachodzą w głowę, co zrobić, żeby ocalić karpiowi życie i sypią całe mnóstwo cynamonu do świątecznych pierniczków.
Wątek pierniczków jest mi szczególnie bliski, bo co roku czekam na ten czas, kiedy mogę wypachnieć cały dom cynamonem, mielonymi goździkami, gałką muszkatołową i imbirem. Uwielbiam Boże Narodzenie i tygdonie, które go poprzedzają – przygotowania, kolędy, choinki, śniegi po kolana, robienie ozdób z masy solnej i nawet sprzątanie, o ile jest tym przedwigilijnym. Kocham kupować albo robić samodzielnie i pakować prezenty, rozświetlać wszystko małymi światełkami i parzyć sobie palce gorącymi orzechami w miodzie.
Myślę, że byśmy się z Zośką świetnie dogadały, bo ona dokładnie tak samo zamienia zwykłe przedświąteczne obowiązki z coś magicznego i dalekiego od zwyczajności.
Agnieszka Tyszka – Zosia z ulicy kociej. Na zimę
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Warszawa 2013
s. 210