Wielkanoc, volume 2. Mazurek kajmakowy

Z czterociastowego ambitnego planu, odpadło jedno. Nie będzie paschy. Ale ale, będzie dużo innych wielkanocnych dobrodziejstw. Dziś mazurek, jutro zabieram się za sernik. Mazurek został w połowie objedzony zanim się do niego dorwałam z własnym talerzykiem i nie ma opcji, żeby dotrzymał do świąt. Ze wczorajszej babki został zgrabny pięciocentymetrowy pasek ciasta. Będziemy siedzieć po serniku. Zaprę się i nie dam. Będę bronić rekami i nogami i sio od niego aż do soboty.
No bo co, co chwilę, nie cytroląc się, ktoś wychodzi z kuchni z kawałkiem mazurka w łapie. Już nawet nie żeby sobie cichcem przemykać – przedświąteczne podjadanie odchodzi bez ceregieli. Jak raz w życiu chciałam upiec ciasta wcześniej: żeby sobie później w spokoju wysprzątać, odpocząć, poczytać to i owo z kubkiem herbaty i kawałkiem ciasta w ręce – tak nonieno, nie da się. Pa pa moje ciastko do herbaty i książki. 
ACZkolwiek, mój system wcale nie jest taki zły. Po prostu za rok muszę te ciasta gdzieś przemyślnie zchomikować na dwa dni – i jeszcze tak, żeby były świeże, ale to przy odrobinie inwencji da się zrobić.
Opracowałam fajną sztuczkę na kruche ciasto – żeby było jak najkruchsze, ale bez rozpadania się na kawałki. Zamiast jajka, jak zwykle robię, dodałam dwa żółtka – bo one dają kruchość – i wyszło superdelikatne, warstwowe ciasto – jak półfrancuskie. Ważny jest też cukier puder – ciasto ma być gładkie, bez małych kryształków cukru. Nie wiem czy ciasto można ochrzcić mianem czadowego, ale jeśli można, to takie właśnie to jest. Wymyśliłam sobie mazurek z kajmakiem. Ale kajmak jest wściekle słodki – dobrze by to czymś kwaśniejszym przełamać, żeby się nie zacukrzyć na amen. Dżem więc. Lekko kwaśny, malinowy. Na niego ciach, masa kajmakowa i na wierzchu robótki ręczne. 
Mazurek kajmakowy


Składniki:
ciasto:
  • 200 g mąki
  • 100 g schłodzonego masła
  • 50 g cukru pudru
  • 2 żółtka
  • szczypta soli
  • odrobina zimnej wody
na wierzch:
  • kajmak – 3 opcje: albo robimy sami z cukru, mleka, masła, śmietanki i żółtek, ale że takiego nie robiłam, więc drugie albo: puszka słodzonego mleka skondensowanego i podgrzewamy przez 2-3 godziny, czego też nie robiłam, albo: kupujemy gotową masę kajmakową w sklepie (sprzedawane zazwyczaj w małych puszkach)
  • lekko kwaskowaty dżem (u mnie malinowy, tylko ważne, żeby nie był za słodki)
  • bakalie na wierzch – u mnie: orzechy, żurawina, pestki dyni i słonecznika, rodzynki, prażony amarantus
Przygotowanie:
Usyp kopczyk z mąki, cukru pudru i soli, wbij do środka dwa żółtka i pokrojone na małe kawałki masło. Wymieszaj wszystko rękami, zagniatając masło z mąką jak na zacierki. Powinno ci wyjść coś przypominającego kruszonkę. Jeśli ciasto nie klei się w zwartą kulę (a prawdopodobnie tak będzie), dolej odrobinę wody, powiedzmy łyżeczkę i spróbuj zagnieść. Jeśli za mało, znowu dolej odrobinę i zagnieć. Ciastową kulę owiń folią i schowaj do lodówki na pół godziny. Po tym czasie wyjmij, posyp blat mąką i rozwałkuj ciasto na kształt prostokąta. Zagnieć na bokach brzegi z ciasta – na ok. 1 – 1,5 cm. 
Przenieś prostokątny placek na blachę wysmarowaną masłem i wyłożoną papierem do pieczenia. Potykaj je widelcem, robiąc w nim dziurki (inaczej ciasto podczas pieczenia się wybrzuszy). Na wierzch wyłóż dżem i rozsmaruj równą warstwą. 
Wstaw do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C na 20-25 minut, aż brzegi się nie zezłocą. Dżem na wierzchu będzie bąbelkować.
Wyjmij, porządnie ostudź i rozsmaruj na wierzchu równą warstwę kajmaku. 
Ozdób bakaliami i viola – gotowe!

Emily Craig, Tajemnice wydarte zmarłym
Cytat jest mało hm, trupi, mało może adekwatny do całości, ale nic innego nie nadaje się na cytat. Co nie znaczy, o nie nie!, że książka denna. Po prostu książka ma specyficzną tematykę. Kto pamięta jak pisałam o Sztywniaku Mary Roach, ręka w górę (kto nie pamięta – klik!). Lubię takie dziwności. Ale do rzeczy. 
Craig jest antropolożką sądową, czyli w wielkim skrócie jeździ na miejsca zbrodni, przed wystawieniem nogi z samochodu już zdąży krzyknąć „niczego nie ruszać, niczego nie dotykać!”, po czym bada kości, kończyny ludzkie i zwęglone szczątki, próbując dowiedzieć się, kim była zmarła osoba, jak zginęła, a być może też kto ją zabił. Oczywiście, że jest cały zestaw obrzydliwości, jak co nas zżera, czyli które robaczki robią sobie na nas po śmierci balangę, która część ciała rozkłada się pierwsza i po jakim czasie zostają z nas kosteczki i dlaczego zęby są niezniszczalne. Ale jest też pokazanie pracy antropologa sądowego, no nie oszukujmy się, bądź co bądź lekko stresującego zajęcia, od bardziej ludzkiej strony (ludzkie jest w kontekście tej książki pojęciem wybitnie wielowymiarowym): odwołane randki, bo trzeba jechać zidentyfikować zwłoki, praca ciągiem przez dwie doby, bez zmrużenia oka, bo sprawa jest wyjątkowa i zrywanie się w środku nocy, bo gdzieś znaleziono kości i trzeba je oglądnąć. Czyli taka Doctor G (serial dokumentalny na Discovery, w którym doktor G – patolożka sądowa, badała ciała w swoim laboratorium) w wydaniu książkowym i kostnym. Bo Craig co i rusz przypomina, że jest antropologiem i w związku z tym bada kości – od całej „miękkiej” reszty (mięśnie, skóra, narządy) są anatomopatolodzy. I dobrze, że przypomina, bo dzięki temu jest rzetelnie. I ciekawie. I znowu przeczytałam niezłą książkę. To nie tak, że czytam same dobre, a po złe nie sięgam. I to też nie tak, że co którąś wezmę do reki, bezkrytycznie oceniam ją jako cud miód orzeszki. Wręcz przeciwnie, bardzo krytycznie czytam każdą książkę, wychodząc od pozycji 0, a nie +5. Tylko że ja już zdążyłam naczytać się słabych książek i mam dzięki temu ten komfort, że jak wybieram – to zazwyczaj dobre. Bo już wiem, czego nie lubię. Co mi się na pewno nie spodoba. Który autor mnie zanudzi na śmierć. I uważam, że marnowanie swojego czasu na kiepskie książki jest wyjątkowo bezcelowe. Choć, no tak, zdarza mi się czytać coś słabego. W trzech sytuacjach: bo muszę, np. do egzaminów, bo jest reklamowana jako bestseller, a okazuje się jedną wielką kichą i bo mimo że wiem, że nie warto, to czytam, bo jestem ciekawa czy faktycznie.
No dobrze, więc żeby zachować równowagę, wkrótce napiszę krytycznych słów kilka o pewnej bardzo głośnej książce. A nawet czterech, wszystkich powiązanych, wszystkich na raz.

Comments

  1. dotblogg

    wow!wygląda smakowicie, mówisz,że żółtka dodają kruchości?:) dobrze wiedzieć!no to mam idealny spód pod jabłecznik:))i dobrze mieć pretekst do upieczenia kokosanek z samych białek;))
    ja do kajmaku dodaję zwykłego mleka mieszając intensywnie (na ciepło w garnku), bo zawsze wydaje mi się za gęsty i za słodki. To mój sposób;)
    hmm..gdzie by tu schować ciasta? może masz szafę(szafkę) na klucz?(PRAWDOPODOBNIE)włożenie do niej ciast wyeliminowałoby napady łasuchów..;)

  2. dotblogg

    ach! no i jestem pod wrażeniem, że chciało Ci się tak dzióbdziać z tymi wszystkimi ziarenkami:) efekt piękny!! ja pewno (z moim cudnym polotem;)) posypałabym ciasto mieszanką ziaren z wysokości około pół metra i voila;))
    Wesołych Świąt i żeby ciasta dla wszystkich starczyło!!:)**

  3. Kuchareczka

    Dziękuję wam! :)

    Justku – taak, to chyba sobie musze sama sklecić szafke na kluczyk ;) Ja wlaśnie następnym razem będe chciała zrobic kajmak sama. A co chcesz, mazurek z półcentymetrowa warstwą ziaren też jest fajny! :) Buziaki i uściski! :*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *