Śliwki są kwadratowe


Kwadratowa kuchnia otwiera swoje drzwi i serwuje jesienne smaki!


Co to jest Kuchnia do kwadratu?

Zaczęło się od maila.
Oliwko, będę piekła w niedzielę, nie chciałabyś razem ze mną…?

I tak powstała dwa miesiące temu pierwsza Kuchnia do kwadratu, czyli pora na sezon. Idea jest prosta. Obie umawiamy się na motyw przewodni – jako że kwadratowa kuchnia jest sezonowa, głównym składnikiem jest zawsze coś bardzo charakterystycznego dla danego miesiąca. W maju był to rabarbar (i szarlotki z rabarbarem), w czerwcu truskawki (czyli serniki truskawkowe), w lipcu borówki schłodzone w lodach, w sierpniu – tarta z morelami.
Ale co miesiąc, żeby nie było zbyt prosto, fundujemy sobie też niespodziankę: nie zdradzamy przepisu. Ba, nie zdradzamy sobie żadnych szczegółów poza tym, co to będzie. Rzucamy tylko hasło – tak jak w tym miesiącu: borówki, lato, dla ochłody. Po czym pichcimy. W tym samym czasie, każda w swojej kuchni. W mojej, przepełnionej książkami i oliwkowej, pachnącej cynamonem. Do ostatniej minuty przed opublikowaniem przepisów ja nie wiem, co przygotowuje Oliwka, a Oliwka – co ja.

Jak pewnie zauważyliście, we wrześniu nie było kwadratowej kuchni. Z kilku niezależnych od nas powodów i obie z Oliwką żałowałyśmy, że wrześniowe wspólne pieczenie nie mogło dojść do skutku. Na szczęście przegoniłyśmy chwilowe przeszkody i już jest! Nowa, nasza:


Październikowa Kuchnia do kwadratu

Hasłem na ten miesiąc były śliwki zapakowane do słoików. Małe albo duże, fioletowe, a może czerwone albo zielone? I w dżemie, konfiturze, powidłach, a może marmoladzie? To miała być nasza niespodzianka. Ja od dawna chciałam przygotować czekośliwkę. Naoglądałam się jej przez kilka jesieni na blogach i zawsze mi sezon śliwkowy umykał – a przecież dżemowanie jest tak fantastyczne i do tego dziecinnie proste! Wrzucić do garnka, podgrzać, zostawić, niech się samo robi, przełożyć do słoików. Nie ma w tym żadnej skomplikowanej filozofii, zero trików, złożonych metod, całej listy wskazówek. A kiedy dodatkowo pomyślę sobie, że takimi swoimi przetworami będę mogła zajadać się teraz przez cały rok: otwierać sobie słoiki z charakterystycznym „kling!”, rozsmarowywać szerokim nożem na ciepłej grzance, zakopać się pod kocem ze słoikiem, małą łyżeczką i ulubioną książką, od razu robi mi się lepiej i może ta jesień i zima wcale nie będą aż takie najkoszmarniejsze (mimo że nie lubię, nie znoszę, nie trawię zimna!). Z czekośliwką da radę.

Połączenie śliwek i czekolady jest totalnie odjechane. Genialne w smaku. To tak, jakby zmieszać krem czekoladowy z dojrzałymi śliwkami – nie tylko smakuje, ale też pachnie jak million dollar baby. Mocno czekoladą, dobrym kakao i lekko jesiennym cynamonem. 
Narobiłam tego ponad 20 słoików i wcale nie zamierzam na nich poprzestać.


Czekośliwka

Składniki:
  • półtora kg śliwek – umytych i wypestkowanych
  • pół łyżeczki zmielonego cynamonu
  • półtorej szklanki gorzkiej czekolady
  • pół szklanki mlecznej czekolady
  • 200-300 g cukru (w zależności od ilości cukru – czekośliwka wyjdzie mniej lub bardziej słodka)
  • 2 łyżki dobrego kakao
Przygotowanie:
Śliwki umyj, wypestkuj, zasyp cukrem. Postaw na małym ogniu i gotuj, aż cukier zacznie się topić, a śliwki puszczą sok. Wszystko rób na otwartym garnku, czyli bez przykrywki. Kiedy dżem zacznie bulgotać, dodaj cynamon, kakao i czekoladę. Poczekaj, aż czekolada się rozpuści. Od tej pory gotuj około 20-30 minut, co chwilę mieszając w garnku drewnianą łyżką, żeby czekośliwka się nie przypaliła. 
Słoiki i nakrętki dokładnie wyparz, osusz i kiedy dżem będzie gotowy, nakładaj go chochelką albo duża łyżką do słoików. Dobrze pozakręcaj, postaw do góry nogami wszystkie słoiki i w takiej pozycji mają stać, dopóki nie ostygną. 
Katarzyna Surmiak-Domańska, Żyletka (wywiad z Edwardem Linde-Lubaszenką)
Żyleta, nie żyletka. Mocne, momentami aż raniące, celne i zakończone bardzo ostrym szpicem dziennikarskie pióro. Cięte, bezpośrednie i bez ceregieli. Żyletka zostawia rysy na różowych okularach, zdziera czerwony lakier z paznokci i rani palce. Tnie fotografie z rodzinnego albumu na pół, rozdziera małżeństwa i całe rodziny. Ale zaraz zaraz, to o rodzinie?
Żyletka to dziesięć wywiadów i reportaży Katarzyny Surmiak-Domańskiej, które ukazywały się na łamach Wysokich Obcasów i w Dużym Formacie. O tym, co w czterech ścianach trudne, bolesne, często przemilczane, ale też ukochane, ciepłe i troskliwe. Przy niektórych historiach żyletka jest naostrzona, a przy innych tak zardzewiała, że nie jest w stanie przeciąć silnych emocjonalnych więzi syna z dwoma ojcami, matki z córką, rodziców ze zmarłym dzieckiem.
Być może powtórzę się po raz któryś z kolei, ale uwielbiam wywiady DF i WO. Uwielbiam ich reportaże. Bo mnie nie rozczarowują, są świetne, po dziennikarsku mistrzowskie. Klika mi w tym momencie w głowie światełko: ale ileż można – czytać o cudzym życiu, odczytywać zapisy rozmów, zagłębiać się w reporterskie obrazki. Czy to się nigdy nie przesyci, nie przeje, jak żyletka zwyczajnie nie zużyje? 
Nie. Dobre dziennikarstwo mogę czytać do końca życia i jeszcze trochę. I jestem pewna, że nawet jeśli prasa wyginie jak dinozaury, a wcześniej zdąży się przenieść do Internetu, to gazety i tak nie znikną. Ooo nie, zbyt wiele jest zapaleńców, dla których papier ma znaczenie i którzy, mimo megazaawansowanego wyścigu na komputerowe technologie, nigdy nie zdołają – i nawet nie będą chcieli próbować – przełączyć się na czytanie z ekranu. Którzy, jak ja, zawsze będą musieli przed użyciem sobie wszystko wydrukować. Nawet krótkie artykuły. A co dopiero takie dziennikarskie żyletki.

Comments

  1. minbeat

    Korzystając z tego przepisu (chociaż nie trzymałam się go zbyt sztywno i sypnęłam więcej kakao i więcej cukru) zrobiłam wczoraj 9 słoików czekośliwki. I ja się pytam, dlaczego ja tego wcześniej nie znałam? Niemal pobiliśmy się z mężem o to, kto wyliże garnek. A to już o czymś świadczy. Dziś zabrałam jeden słoik na wielkie rodzinne testowanie. Najpierw, według starszeństwa kosztowała moja sędziwa babcia i pokiwała z aprobata głową. A to też o czymś świadczy, bo to wielka znawczyni wszelkich przetworów. Potem do słoika został dopuszczony dziadek, który powiedział, że dobre (i ja widziałam, że bardzo mu smakowało i gdyby nie obecność babci, dziadek pozwoliłby sobie na dużo więcej niż tylko kosztowanie). Następnie moja ciocia, która akurat wpadła dziś w odwiedziny. I ciocia nic nie powiedziała, tylko wydawała z siebie różne dźwięki i westchnienia. I do słoika sięgała łyżeczką na pewno więcej niż pięć razy. W pewnym momencie swoją łyżeczkę udało się zanurzyć w słoiku mojej mamie i ona również wyglądała na oczarowaną. A na samym końcu o swoją porcję zaczęło dopraszać się moje najmłodsze dziecko (wiek: nieco ponad rok), które na początku tylko obserwowało co robią dorośli. Tu zaczęły się jednak schody, ponieważ dziecko nie chciało poprzestać na testowaniu i domagało się większej porcji, a słoik był już niemal pusty.

    Jednym słowem SUKCES! Wielki sukces. Dziękuję Ci za ten przepis.

    1. Post
      Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *