Gdyby Munch był pisarzem, zamiast malować „Krzyk”, napisałby „Rio Bar”. Brakowałoby mu tylko spódnicy, delikatnych blond włosów i nazwiska Sajko.
To książka, która mnie, delikatnie mówiąc, wgniotła w krzesło. Ivana Sajko krzyczy każdym słowem. Spod jej pióra wychodzą na zmianę wrzeszczące w wniebogłosy i zanoszące się płaczem zdania. Czasem urwane, innym razem niedopowiedziane. Celne tak, jak celnie strzela karabin przystawiony do głowy młodej kobiety. Bo jest wojna, a na wojnie nie obowiązują żadne zasady. Nie ma dżentelmenów, dam, uśmiechów i etykiety. Wszystko co jest, to dramat widziany oczami młodej Chorwatki, która już nawet nie zastanawia się, kto i dokąd uprowadził jej dopiero co poślubionego męża, dlaczego pewnego dnia znajduje swojego przyjaciela martwego, nie drąży, dlaczego z nieba leci grad bomb. Ona chce tylko przeżyć.
Po kilku dniach naturalnym odruchem staje się dla niej kilkakrotne zbieganie w ciągu dnia do piwnicy, gdzie nie dosięgają pociski. Nie roztrząsa, dlaczego zginął brat, a nie ojciec, czemu martwa jest jej siostra, a nie matka. Wojna nie daje czasu na takie przemyślenia. Albo chce się żyć i podczas bombardowania chowa we framugach, albo jest się kolejną osobą w czarnych statystykach.
Sajko pisze o wojnie tak, jak ta zasługuje, żeby ją przedstawić. Autorka, ładna blondynka z kosmykami upiętymi z boku głowy ślicznymi spinkami, która na skrzydełku książki patrzy gdzieś w bok, potrafi ostro, dobitnie i bez krzty kobiecej delikatności atakować słowami. Bo to nie miejsce ani czas, żeby się rozwodzić nad, jakby to ujęła, pierdołami: radością, szczęściem, spokojem. Chorwacka pisarka wkłada słowa w usta trzech kobiet (a może jednej, wspominającej poszczególne epizody ze swojego życia?), które wojna zaskoczyła w najmniej oczekiwanych momentach (czy jest dobry moment na wojnę?). Jedna tańczyła akurat na swoim weselu, druga piła w Rio Barze, trzecia rozmawiała ze swoim przyjacielem.
Nie czytałam jeszcze tak dobitnego zapisu kobiecego doświadczenia wojny. Nie ma w nim nadziei, wybaczenia, skrupułów. Jest głód, strach i nic poza tym. Kobiety są gołębicami pokoju, tylko z głodu zjadły oliwki wraz z gałązką. To, co zostało, to jedna wielka pustka, która wcale nie znika w dniu zawarcia pokoju. Nikt tej psychicznej dziury nie łata, nie kwapi się nawet, żeby przygotować zaprawę, grunt pod nowe życie, nie wspominając o wykończeniu i umeblowaniu. Trwanie na zgliszczach, w stanie surowym. Zero marzeń.
Chociaż nie, jest jedno – przeżyć. Choć w miarę jak przerzucałam strony, miałam wrażenie, że i to niepewne. Rio Bar to portret kobiety doprowadzonej do ostateczności, której w deszczu śmigających kul nie pozostaje nic innego jak przybrać bezwzględną, niewzruszoną maskę, nie okazywać emocji, nie okazywać słabości. Świetna współczesna proza bałkańska.
Rio Bar to do aż do bólu szczera retrospekcja z ogarniętych wojną Bałkanów. Sajko tnie słowami i pokazuje, co naprawdę czuje kobieta, kiedy cały świat w jednej chwili wywraca jej się od góry nogami. Jak reaguje zupełnie odmiennie od mężczyzny. On zazwyczaj kalkuluje na chłodno, kierując się wizją chwały, sukcesów i własną dumą. Ona ma to wszystko w nosie, jest rzucona w chaotyczny wir, z którego nie potrafi się wydostać. Miota się na oślep na wszystkie strony w nadziei, że jakoś uda jej się przeżyć. Nie chce ani sławy, ani chwały, ani zasług. Nic nie rozumie i z jednej strony martwi się jak diabli i chce ratować wszystkich swoich bliskich, z drugiej zaś wie, że musi walczyć przede wszystkim o siebie, bo gdy upadnie, nikt się nad nią nie zlituje.
Kobieca wojna Sajko nie jest solidarna, przepełniona triumfem i odwagą. Jest słaba, beznadziejna. Naznaczona paznokciami wbitymi we własne dłonie ze strachu, szukaniu siebie po omacku w nowej rzeczywistości, najpierw wojennej, potem powojennej, i koronkową suknią ślubną podartą na bandaże. Czytałam wstrzymując oddech, nerwowo i niecierpliwie. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki napisany jest Rio Bar. Na koniec mała praktyczna rada. Proponuję włączyć podczas czytania jakąś muzykę – może to dziwaczne, ale dla mnie dopiero wtedy ta książka nabiera mocy. Na sucho nie idzie. Jest zbyt autentyczna, ostateczna, wulgarna.
I genialna.
Ivana Sajko – Rio Bar
Tłumaczenie: Dorota Jovanka Ćirlić
Warszawa 2011
Wydanie I
Stron: 148
Wydawnictwo WAB
Comments
A ja ciągle myślę, że mam szczęście, że nie żyję w czasach wojny. Ale kto wie… tyle konfliktów na świecie… Zaintrygowała mnie książka…
Chciałabym jakoś skomentować, ale poczekam aż przeczytam, bo zaintrygowała mnie ta książka. Ale mimo, że są wakacje jakoś nie po drodze mi do biblioteki. Bo zgubiłam 3 karty do biblioteki! Gdzieś leżą pewnie w domu i diabeł ogonem je nakrył.
Pluskotko, to jest towar łatwo gubiący się, wiem coś o tym ;)
Mocna opowieść o wojnie i delikatny ,kruchy deser .Życie .
Lecę w poniedziałek do biblioteki
Własnoręczne bezy? super, a skad Ty jeszcze masz bez…:)
Uchował się ;)
zaintrygowala mnie ta ksiązka, choc pewnie tu jej nie dostane. Porywam jedną bezową smakowitosc i pozdrawiam serdecznie.b.
świat , zwłaszcza wojenny widziany przez pryzmat kobiecych oczu jest zupełnie inny. Czytałam tylko męskie przemyślenia i przeżycia. Chętnie sięgnę. A poza tym bezy to mój nałóg (i krówki z Opatowa też) Pozdrawiam
recenzja świetna, czyta się bardzo dobrze :)a bezową rozkosz muszę koniecznie zrobić :)
Kuchareczko,znam kilka kobiet,ktore opowiadaly mi swoja historie,podobna jak w ksiazce o ktorej piszesz..ale one byly tam ,to jest okropne przezycie,byly to nie tylko chorwatki ale tez kobiety z Iraku czy Iranu…uwierz ze mialam dreszcze na calym ciele sluchajac ich opowiadan..