Przy jedzeniu się (nie) czyta! – "Klaudyna w szkole" i "Klaudyna w Paryżu"

Trzecia recenzja z nowego, copiątkowego cyklu Przy jedzeniu się (nie) czyta! Tym razem literacka podróż nie tylko w czasie, ale i przestrzeni: do Francji z początku XX wieku.

(Dla jeszcze niewtajemniczonych w cykl: klik klik po informacje tutaj!)




Francja z początku XX wieku, szkoła dla dobrze wychowanych panien, sztywne reguły i etykieta. Oraz Klaudyna, francuska młoda dama, która tę etykietę i konwenanse ma w nosie.


Klaudyna w szkole to pierwsza z czterech części cyklu powieści, której główną bohaterką jest piętnastoletnia francuska skandalistka. Skandal w rozumieniu Colette, autorki książki, na pierwszy rzut oka może dziwić: niegrzeczna odzywka? Wdanie się w otwartą dyskusję z nauczycielką? Podkradanie bibułek z papierosów? Chwila, gdzie tu skandal?

Gdy się jednak przez chwilę zastanowić i spróbować cofnąć o sto lat, bo właśnie wtedy rozgrywa się akcja Klaudyn, wszystko wydaje się zrozumiałe. To, dzisiaj już względnie nie dziwi, w początkach XX wieku było niemałym szokiem. Klaudyna różni się od swoich rówieśniczek. Bez ceregieli mówi co myśli, przełamuje konwenanse i rozczytuje się w książkach, których dorośli bynajmniej nie uznają za odpowiednie dla dobrze wychowanej młodej damy. Jakby tego było mało, Klaudyna dostaje miłosnego kosza od swojej nauczycielki, która porzuca ją dla dyrektorki – ach, te żeńskie szkoły! – placówki.

Colette wplata w fabułę wątki autobiograficzne. Pierwsza powieść, Klaudyna w szkole, to nic innego jak wspomnienia pisarki ze swoich szkolnych lat. Do tego doszła zachęta ze strony męża, prośba wydawcy o dodanie szczypty pikanterii – i tak oto powstała postać czupurnej Klaudyny.

Klaudyna w Paryżu jest kontynuacją pierwszej części (po niej jest jeszcze Małżeństwo Klaudyny i Klaudyna odchodzi). Ojciec nastolatki decyduje o przeprowadzce z Montigny do Paryża, co ewidentnie jest nie w smak jego córce. Jak na nowy etap w życiu przystało, Klaudyna ścina włosy i powoli zaczyna odkrywać uroki francuskiej stolicy.
Osobiście miałam problem z tymi książkami. Bo z jednej strony są przełomowe, odważne i mocno swego czasu namieszały, ale z drugiej –  jakby nie bardzo mi leżą. W pierwszej części (Klaudyna w szkole) brakowało mi akcji, punktów kulminacyjnych i… rozdziałów. Cała książka napisana jest jednym ciągiem. Owszem, z akapitami, ale podczas czytania nie mogłam oprzeć się jednej myśli – O ileż łatwiej byłoby, gdyby Klaudyna (piórem Colette) pisała na przykład dziennik? Dzienniki mają to do siebie, że wcale nie wymaga się od nich szałowych zwrotów akcji. Mają po prostu opisywać codzienność – dokładnie to, co zrobiła Colette. Spisała swoje wspomnienia ze szkoły, dodała fikcyjnych bohaterów, urozmaiciła wątkami homoseksualnymi oraz humorem i tak oto powstała powieść.

Zabrakło mi też Paryża. Miałam wrażenie, że akcja drugiej części, Klaudyny w Paryżu, mogłaby się rozgrywać gdziekolwiek i nadal byłoby to to samo. Zdążyłam naczytać się bardzo wielu książek z paryskim tłem i może przez to miałam nieco wygórowane wymagania (a przynajmniej takie na poziomie Merde! Clarke’a i Gry w klasy Cortazara). Tutaj Paryż jest, ale nie w tak odurzającej dawce. Trochę szkoda.

Do Colette i jej Klaudyn trzeba się przekonać. Trzeba lubić taki styl narracji, nieco zadziorny i choć nie wulgarny, to jednak nieco chaotyczny. Czy sięgnę po kolejne części? Nie wiem. Mimo mojego umiłowania do wszelkich cykli książek i obłędu w oczach z zachwytu na widok każdej kolejnej serii literackiej – nie wiem.

Jest jeszcze mały szczegół, który mnie zachwycił i dzięki któremu miałam uciechę za każdym razem, kiedy brałam książkę do ręki. Po dotknięciu okładki po raz pierwszy zrobiłam duże i głośne „Och!”. Nie wiem z jakiego papieru wykonano obwolutę książki, ale nie widziałam jeszcze książki z tak aksamitną w  dotyku okładką.

Sidonie-Gabrielle Colette – Klaudyna w szkole i Klaudyna w Paryżu
Tłumaczenie: Krystyna Dolatowska
Wydawnictwo: W.A.B
Wydanie I w tej serii
Warszawa 2011
Stron: 308 (Klaudyna w szkole) i 240 (Klaudyna w Paryżu)

Akcja powieści toczy się we Francji. Pierwsze kulinarne francuskie skojarzenie? Bagietki!

Francuskie bagietki

Składniki:

  • 410 g mąki pszennej (dałam typ 500)
  • 150 ml gorącej wody
  • 50 ml ciepłego mleka
  • 10 g świeżych drożdży (albo 5 g drożdży instant)
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka masła

Przygotowanie:

Drożdże rozpuść w ciepłym mleku. Wsyp do miski mąkę i zalej ją wodą i mlekiem z drożdżami. Dodaj cukier, sól i masło, po czym ugniataj ciasto, aż powstanie jednolita, gładka kula. 
Osobną miskę wysmaruj cienko oliwą i przełóż do niej ciasto. Przykryj czystą ściereczką, odstaw w ciepłe miejsce i poczekaj 1,5 godziny, aż wyrośnie. Korzystając z letniej pogody, możesz postawić miskę na oknie lub parapecie w słońcu, wtedy ciasto szybciej, może nawet w niecałą godzinę. 
Gdy ciasto urośnie w misce, wyjmij je, jeszcze raz pougniataj i uformuj z niego dwie bagietki: ciasto podziel na dwie części, z każdej uformuj długi prostokąt i złóż go na cztery: czyli wzdłuż krótszego boku na pół (długiego boku pnie zginasz, jego długość pozostaje ciągle taka sama) i jeszcze raz na pół. Miejsce złączenia części dyskretnie zalep. Przełóż je na natłuszczoną blachę, miejscem złączenia do dołu (tak, żeby nie było go widać). 
Ponownie przykryj ściereczką i odstaw na pół godziny do podrośnięcia. W tym czasie nagrzej piekarnik do 220 stopni C, a kiedy bagietki wyrosną, piecz je ok. 30 minut.

I voila, mamy bagietki!

Cykl recenzji powstaje we współpracy z portalem Bobyy.pl – także tam możesz znaleźć moje felietony literackie:

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *