Przy jedzeniu się (nie) czyta! – Dieta albo cud

Dziś kolejna recenzja z copiątkowego cyklu Przy jedzeniu się (nie) czyta! I kolejny (po zeszłotygodniowym) poradnik. Zazwyczaj nie sięgam po poradniki, tym bardziej związane z dietami, ale dla tego zrobiłam wyjątek. Dla tego było warto. 
Nie wiesz o co chodzi? Informacje o moim copiątkowym cyklu felietonów kulinarno-literackich Przy jedzeniu się (nie) czyta! znajdziesz tutaj.

Cudów nie ma. Jest za to milion diet, w których można się pogubić. I wreszcie ich pierwszy rzetelny ranking. A czy ty wiesz co jesz?

Mam alergię na diety. Na samo słowo „odchudzanie” dostaję klasycznych objawów: kicham, prycham, przewracam oczami, wreszcie odwracam się na pięcie i czmycham gdzie pieprz rośnie, byle tylko wyjść z dietetycznego pola rażenia. Bo diety (DIETY!) są wielkie, głodne, stoją nad Bogu winnym człowiekiem ze znakiem zakazu, na którym czerwoną farbą wymalowane jest „nie wolno ci!”. I odbierają to, co najlepsze.
Z podobnego założenia wyszli autorzy książki. Dieta albo cud podzielona jest na dwie części. Pierwsza to obszerny ranking diet i poradników dietetycznych, które można znaleźć w polskich sklepach oraz które robią co pewien czas mniejszą lub większą furorę wśród chcących wrzucić kilka kilogramów. Polubiłam te tabelki. Są rzetelne – na ocenę końcową każdej diety składa się wiele czynników, jak np. zdrowotność, urozmaicenie, łatwość przygotowania, koszt diety, dostępność produktów czy występowanie efektu jo-jo. Bo co z tego, że są diety, które na krótką metę działają świetne, -5 kg mniej w tydzień, jeśli równocześnie sieją w organizmie takie spustoszenie, że gdyby odchudzający się byli świadomi wszystkich konsekwencji, przez myśl by im nie przeszło stosowanie niektórych z nich (np. diety Kwaśniewskiego, kopenhaskiej albo niestety, modnej ostatnio diety Dukana).

W drugiej części książki znajduje się przewodnik po produktach spożywczych – tych, które są w naszej diecie mile widziane oraz całej reszty, która już niekoniecznie powinna się w niej znaleźć. Nie ma cudów. Są za to proste tłumaczenia jak działa nasz organizm, kiedy ładujemy w niego więcej, niż tak naprawdę potrzebuje. Autorzy starają się obrazowo pokazać, co się dzieje, gdy spożywamy różne produkty: jajka, warzywa, mięso. Ogromny osobisty plus daje za to, że nikt mi tu nie mówi Pij mleko – będziesz wielki – ani Pij mleko – będziesz mały (bo połamią ci się kości). Wszystko wytłumaczone zwykłym, zrozumiałym językiem. I mnóstwo ciekawostek: jak hoduje się truskawki w zimie i dlaczego choćby nie wiem jak czerwone były, nigdy nie będą słodkie? Czym spulchnia się serki do smarowania pieczywa, by były lekkie jak chmurki? Dlaczego producenci tabletek na odchudzanie nie podają na opakowaniu pełnego składu oraz dlaczego pijąc kawę uzyskamy taki sam lub nawet lepszy efekt jakbyśmy łykali tabletki na odchudzanie? I wreszcie, jak to możliwe, że osoby uczulone na laktozę, czyli nie trawiące mleka, mogą zajadać się jogurtami, serami, pić maślanki i kefiry bez żadnych negatywnych konsekwencji?

Jedyną rzeczą, która mi się nie podoba, są zdjęcia. Sponsorami książki były m.in. Piątnica, DeLonghi, Kenwood czy Coca Cola. Fotografie to bardziej lub mniej siermiężny product placement: na zdjęciu z sokiem nalewanym do szklanki w tle stoi obowiązkowo karton z logo firmy i napisem Cała pomarańcza. Ilustracją wody jest ładna modelka leżąca na ręczniku i postawiona tuż obok jej głowy butelka wody mineralnej – ustawionej tak, żeby było widać cały napis i logo firmy. Jeśli fotografia chipsów, to z dipami, zmiksowanymi w blenderze marki X, z wyeksponowanym znakiem firmowym, żeby przypadkiem czytelnik go nie przeoczył. Taka reklama mnie razi. Mam wrażenie, że robi się ze mnie głupiego czytelnika, któremu jak nie pokażę się dosadnie palcem: patrz tu!, to nie zobaczy. Wręcz przeciwnie, zobaczy i tylko go to zdenerwuje.
Poza tym, biorąc pod uwagę, że książka ma być utrzymana w zdrowym klimacie, Coca Cola w sponsorach mi tu jakby nie pasuje. Tak, wiem, wypuszcza na rynek wodę (Kroplę Beskidu). Ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorzy książki doskonale zdawali sobie sprawę z tej niekonsekwencji i wybrnęli z tego dość sprytnie: pomijając omówienie napojów gazowanych w drugiej części książki. Owszem, dokładnie omówili wody smakowe, soki i napoje, kawę, herbatę, nawet napoje izotoniczne i energetyzujące. Ale bąbelków brak.

__________________________
Dieta albo cud (praca zbiorowa)
Warszawa 2011
Wydanie I
Stron: 220
Wydawnictwo:
Pro-Test
__________________________

Jak napisałam wcześniej, nie lubię diet. Ale dziś zrobiłam wyjątek. Zaaplikowałam sobie swoją własną dietę, opracowaną według najwyższych standardów i z zachowaniem odpowiednich proporcji składników odżywczych do dobrego samopoczucia: dietę czekoladową! Żadnej innej nie wyznaję :) 
Banoffee, czyli połączenie banana i toffee w jednej tarcie. Na kruchym spodzie, z samodzielnie zrobioną czekoladową masą kajmakową (aj!), plasterkami bananów lekko zanurzonych w czekoladzie, wysoką, puszystą chmurką z ubitej śmietany i zawijaskami ze startej gorzkiej czekolady. Rozpusta, magia, czekoladowe czary-mary – wszystko w jednym kawałku.
Py-cha!
Tarta banoffee
(inspiracja przepisem Kini)
  • 200 g mąki pszennej
  • szczypta soli
  • 120 g masła
  • 1 żółtko
  • 2-3 łyżeczki zimnej wody
  • 1 i 1/2 szklanki śmietanki kremówki (30% lub 36%)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady
  • 1/2 tabliczki mlecznej czekolady
  • 500 ml dobrze schłodzonej śmietanki kremówki (oprócz tej, która wcześniej)
  • 3-4 duże banany
  • sok z 1 cytryny
  • 1 opakowanie fixu do śmietany (żeby była sztywniejsza)
  • starta na tarce gorzka czekolada – do dekoracji
Przygotowanie:
Zrób kruche ciasto. Zacznij od przesiania mąki i soli do dużej miski. Dodaj pokrojone na małe kawałki masło. Bardzo delikatnie i równomiernie wcieraj masło w mąkę, aż całość zacznie przypominać kruszonkę. Dodaj żółtko, dalej zagniataj. Jeśli ciasto będzie za suche i będzie się rozsypywać, dodawaj po odrobinie wody, dopóki nie zacznie tworzyć zwartej, elastycznej kulki. Gotowe ciasto owiń w folię i schowaj na pół godziny do lodówki. Po tym czasie wyciągnij, rozwałkuj na podsypanej mąka stolnicy lub blacie na średniej grubości placek. Formę wysmaruj masłem. Przełóż do niej ciasto i wylep nim dokładnie spód i brzegi formy. Podziurkuj ciasto widelcem. Przykryj tartę kawałkiem papieru do pieczenia lub pergaminu, wysyp na niego suchą fasolę (dla obciążenia, żeby w piekarniku ciasto się nie wybrzuszyło). Wstaw do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C i piecz 15 minut. Po tym czasie wyciągnij, ściągnij z wierzchu pergamin i fasole, wstaw do piekarnika jeszcze na 5-10 minut. Wyciągnij, odłóż do całkowitego ostudzenia. 
Przygotuj czekoladową masę kajmakową: 1 i 1/2 szklanki kremówki wymieszaj z cukrem i gotuj na niedużym ogniu przez ok. 40 minut. Należy pamiętać o tym, żeby masę od czasu do czasu mieszać. Gdy masa zgęstnieje, zdejmij z ognia, dodaj 100 g czekolady i wymieszać aż do całkowitego jej rozpuszczenia. Masę czekoladową wyłóż na kruche ciasto, zostaw do ostygnięcia (musi być chłodna, inaczej bita śmietana na wierzchu się stopi).
Banany obierz ze skórki, pokrój na talarki, skrop sokiem z cytryny (dobry patent – obierać po jednym bananie i plasterki moczyć kilkanaście sekund w soku). Banany poukładaj na wierzchu czekolady. 
500 ml schłodzonej kremówki ubij na sztywno, dodając na koniec fix do śmietany. Wyłóż na banany i posyp startą gorzką czekoladą. 
I już, smacznego!

Cykl recenzji Przy jedzeniu się (nie) czyta! powstaje we współpracy z portalem Bobyy.pl – także tam możesz znaleźć moje felietony literackie.

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *