Wpadając na pomysł własnoręcznego obierania orzeszków, fundujecie sobie godzinę najlepszego darmowego odstresowania, wiecie?
Jest pachnące, z kawałkami orzechów chrupiącymi w zębach, prawdziwe, słone. Żadna tam słodka sklepowa wiewiórella. Takie, jak ma być.
DOMOWE MASŁO ORZECHOWE
- 300 g niesolonych fistaszków (orzeszków arachidowych)
- dwie łyżki dobrego masła
- łyżka oleju arachidowego lub sezamowego
- 1,5 łyżeczki soli
Wrzucaj orzeszki do blendera małymi porcjami (po dwie, trzy garści) i zmiel najdrobniej jak się da. Nie dodawaj jeszcze masła ani oleju, to później. Trzeba chwilę poczekać, zanim fistaszki przestaną się rozdrabniać, a zacznie się z nich robić pasta. Każdą taką zmieloną porcję przekładaj do dużej miski. Powtarzaj tę czynność, aż wszystkie orzeszki będą wstępnie zmielone: wrzucaj, miel, przekładaj do miski. Kiedy skończysz, przesyp z powrotem orzeszki z miski do blendera, teraz dodaj masło, olej i sól i zmiksuj już na gładką pastę – na taką konsystencję, jaką chcesz. Możesz ja jak zostawić kawałki orzechów, a możesz zrobić gładkie masło. Jeśli będzie dla ciebie za gęste, dodaj trochę więcej oleju. Jeśli za mało słone – soli. Najlepiej próbować w trakcie mielenia.
Smacznego!
Comments
pewnie, że możesz być dumna z siebie. trylogię Tolkiena przeczytałam kilka lat temu, ostatnio chciałam to powtórzyć i jakoś już nie poszło..
A czy pilot od TV przeżył to orzeszkobranie ? ;))
Takiego masełka z chęcią bym spróbowała – domowe zawsze będzie lepsze od sklepowego :)
Oj kusi mnie to masełko już od dłuższego czasu, ale się zmobilizować nie mogę…:)
Pilot od telewizora – niezniszczalna bestia :)
haha uśmiałam się z tego pilota :)
a masełko niesamowicie apetyczne :) robiłam takie tylko, że dodawałam jeszcze chałwy
bardzo smakowite te zdjęcia:)))
Ja bardzo szaleje za masłem orzechowym domowym , kupne mnie nie kreci:D choć czasami kupuję go do różnych potraw , co innego domowe te wyjadam łyżeczkami i paluchami :D
Smakowite
mam ochotę na taką terapię nad miską orzechów. a później z łyżką nad słoikiem pełnym masła.
i cieszę się, że byłam (chyba) odrobinę inspiracją dla Twojej orzechowości :-)
Trylogię czytałam jeszcze przed szkołą średnią… Planuję sobie ją jeszcze odświeżyć, bo to przecież już ładnych kilka lat temu to było. A co do masła – obawiam się, że w moim przypadku tego typu smakołyk przyczyniłby się do wzrostu wagi, a tego ostatnio chcę uniknąć. Ale nie ukrywam, że kusisz :) Hmmm… Może zrobię, ale musiałabym się pilnować, żeby nie zjeść w pojedynkę całego słoika :P
Nie ma jak domowy wyrób fistaszkowy!