Gdy przychodzi jesień, chowam na dno szafy lekkie książki i targam na wierzch te o konkretnej, mocnej fabule: ciężkie, ambitne, takie, które męczą i tyrają człowiekiem. W myśl zasady: im większy czytelniczy hardcore, tym lepiej.
Mój wrzesień był miesiącem Krajewskiego. Męczyłam go i męczyłam: po 5, 10 stron dziennie. Nie wiem dlaczego tak wolno. Zazwyczaj takie książki przelatuje w jeden, góra dwa dni. Nie to, że książka Krajewsiego jest słaba – wręcz przeciwnie! Pierwszy raz czytałam dobry polski kryminał. Bo niestety pisanie historii z dreszczykiem nie jest naszym talentem narodowym. Może dlatego, że jesienią otwiera się jakaś nowa czytelnicza czasoprzestrzeń, która tworzy klimat do czytania skomplikowanych powieści, kryminałów i ambitnych historii, a w odstawkę idą książki z happy endem i obyczajówki? A ja we wrześniu jeszcze nie do końca wyszłam umysłem z wakacji.
„W otchłani mroku” jest ciężka, mocna, nie do przejścia w lekkie letnie dni. I tu właśnie odzywają są plusy zimnych jesiennych wieczorów. Klimat idealny do przeniesienia się prawie 70 lat wstecz, do Wrocławia, który próbuje odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Czas płynie, ale ludzie mentalnie zostali jeszcze w atmosferze okupacji. Trzech czerwonoarmistów wykorzystując to, zabija, gwałci i okrada. Ścigają ich nie tylko ubecja i NKWD, ale też Popielski – były lwowski komisarz, który na czas dochodzenia zmienia się w prywatnego detektywa.
Sprawa jest tylko wstępem do świata, który do tej pory był obcy mężczyźnie – tajnych kasyn, protytuujących się kobiet, sowieckich i ubeckich zwyrodnialców. Tu zaczyna się robić ciekawie i niebezpiecznie jednocześnie: bo w tym całym bajzlu czerwonoarmiści nadal mordują. A poszlaki nie są wcale takie proste do odnalezienia. Czy się uda? Doczytajcie sami!
Marek Krajewski – W otchłani mroku
Znak
Kraków 2013
s. 318
Comments
Uwielbiam książki Krajewskiego. Tej nie lubię, bo oprócz stylu pisania nie ma w niej nic dobrego. Nudne wywody pseudofilozoficzne zamiast akcji i nieciekawe zakończenie. Czytając, mam wrażenie, ze to było pisane jakby na siłę.
„Erynie” Krajewskiego nadal we mnie trwa, chociaż czytałam tę książkę już dawno temu. Jesienna, ponura aura zachęca mnie do sięgania po takie cięższe książki, zatem myślę, że „W otchłani mroku” mogłoby być dobrą lekturą na pochmurne wieczory.
Czytałam inną książkę z Popielskim, pewnie idąc po kolei częściami serii dotrę i do tej. I zgadzam się, że jesień to dobry czas na te trudniejsze książki, najlepiej z jakąś dobrą zagryzką i zapitkiem na podorędziu i z ciepłym kocykiem na kolanach. :)