I to jest właśnie ten minus pisania o klasyce: cokolwiek napiszesz, i tak inni już to napisali. A spróbuj się tylko nie zgodzić z głosem ogółu – literacką banicję i ściagnięcie na siebie klątwy 7 lat czytania badziewia masz w kieszeni.
W czym tkwi fenomen „Wichrowych wzgórz”? Bo tak: jest romans. Ale to samo jest w co drugiej książce. Są wyraziści bohaterowie. Patrz: poprzednia uwaga. Są miłość, bolesne rozstanie i wszystkie te ckliwe momenty, za którymi szaleją 20-letnie dziewczyny. No i jest coś jeszcze, co czyni tę książkę wyjątkową. Mroczność, demony, przekrój przez wszystkie ludzkie (i nieludzkie) emocje. A na deser ogromna chęć zemsty – tak wielka, że staje się sensem życia Lintona Heathcliffa.
Catherina i Heathcliff są dla siebie stworzeni. Łączy ich więź, która większości ludzi jest niedostępna. I to jest właśnie problem – racjonalne społeczeństwo nie akceptuje ich związku. Zakochana kobieta zamiast skupić się na ukochanym, zaczyna obawiać się wykluczenia i decyduje się poświęcić młodzieńczą wolność na rzecz dopasowania się do swojej roli społecznej.
Ta książka nie jest romansem. Historia miłości to tylko pretekst do dalszego rozwoju wypadków. Bo to jest bardziej książka o tym, jak bardzo destrukcyjnie może być, kiedy spotkają się dwie stworzone dla siebie osoby, które zamiast skupić się na sobie, zaczynają słuchać głosu rozsądku i społeczeństwa.
Emily Bronte żyła w czasach, kiedy mało kto ośmielał się pisać tak odważnie. W dodatku była kobietą, ale to jeszcze byłoby wtedy do przejścia. Jej siostry też pisały. Ale robiły to w bardziej ugrzeczniony, konwencjonalny sposób. Dzisiaj za zbyt odważne pisanie grozi co najwyżej pomruk niezadowolenia i złośliwe komentarze, wtedy było to równoznaczne ze społeczną banicją, ostentacyjnym ignorowaniem i innym dziadostwem. I tak sobie myślę, że – pomijając wszystkie inne mistrzowskie elementy „Wichrowych wzgórz” – choćby dlatego warto tę książkę znać.
Emily Bronte – Wichrowe wzgórza
tłum. Tomasz Bieroń
Znak
Kraków 2013
s. 384
Comments
A ja jej jeszcze nie czytałam.
Chyba trzeba się skusić :)
Przy całej mojej niechęci do typowych romansów – pochłonęłam w dwa wieczory :)