Przed wyjazdem zrobiłam research. Google, znajomi, fora internetowe, Facebook: Polacy w Holandii, Polacy w Amsterdamie. I wszędzie podążanie wzrokiem za jednym kluczowym słowem: kawa.
Wyjazd był majowy, naturalnym tematem przewodnim została kawa. O jedzeniu – wypiekach, potrawach, porach zbierania się przy stole i rytuałach związanych z posiłkami – wiedziałam już wszystko. A kawa?
STATYSTYKA
Statystycznie, Holendrzy wypijają najwięcej kawy na świecie – dziennie od trzech do nawet szesnastu filiżanek kawy na osobę, a średnio trzy na dzień. W Holandii prawie 85 proc. ludzi pije więcej kawy niż wody. Dzienne spożycie kawy w Niderlandach sięga 6 milionów litrów.
Mieszkańcy Beneluxu są zapalonymi kawoszami, rozmiłowanymi w kawach parzonych przelewowo, w ekspresach. Kawy rozpuszczalnej nie piją w ogóle. Statystyczny Holender wypija też więcej kawy w domu niż w restauracjach i kawiarniach.
ALE DLACZEGO?
I tu mój zdrowy rozsądek się zbuntował. Czekaj. To Włochy są krajem kawy. To Francja jest królową kultury kawiarnianej. To w Portugalii i Hiszpanii rankiem w kawiarniach szpilki nie wetkniesz, nie mówiąc już o człowieku i ludzie nawet nie zadają sobie trudu, żeby usiąść i poczytać gazetę – piją szybką kawę przy barze i lecą do swoich spraw. Nawet Turcja, Maroko, Egipt i cały afrykański basen Morza Śródziemnego wygrywał w mojej głowie ten kawowy wyścig: kawa po turecku, kawa po arabsku, kardamon, cynamon i anyż.
Ale przecież ktoś kiedyś musiał kawę do Europy przywieźć.
MOKKA, JAVA, ARABICA
Jest wiek XVII, wielkie żaglowce pod holenderską banderą zawijają do Jemenu. Cumują w mieście, w którym kawa zyskuje coraz większą popularność. Miasto nazywa się Mokka. Żeglarze pakują towar i wyruszają na indonezyjską Jawę. Na pokładzie znajdują się sadzonki rośliny, która później znana będzie pod nazwą Coffea Arabica. Trwa złoty wiek Niderlandów, morza i oceany wypełnione są sprytnymi holenderskimi kupcami, którzy ze swojego fachu czynią prawdziwą sztukę – nie boją się eksperymentować, handlują nowymi towarami, kursują między odległymi krajami. Kierują się dwoma pytaniami: czy ludzie będą chcieli to kupować i czy da się na tym zarobić. Odpowiedź na oba jest twierdząca.
Sadzonki się przyjmują. Okręty zaczynają pływać częściej, kilkoma trasami: Afryka – Bliski Wschód – Sri Lanka – Ameryka Południowa. Ludzie zaczynają uprawiać na masową skalę kawę w Brazylii, Kolumbii i Indonezji. Okazuje się, że klimat jest idealny do hodowli nowej rośliny.
Holenderskie statki kursują. Zaczynają przywozić kawę do Europy. Pierwszym miastem, w którym na masową skalę zaczęto nie tylko handlować, ale także konsumować kawę, nie były Rzym, Londyn czy Paryż, ale Amsterdam. Eksportowy przełom następuje dopiero na początku kolejnego wieku, gdy burmistrz stolicy Holandii podarowuje roślinę kawowca Ludwikowi XIV. Kawa trafia do Francji.
PRAKTYKA
W praktyce byłam zszokowana, gdy dowiedziałam się, że to Holandia powinna być królową europejskiej kawy. Może dlatego, że kawa taka, jaką znamy i lubimy, raczej kojarzy się z włoskim sposobem parzenia? A jeśli kawiarnie, to wiadomo: Francja.
Natomiast w Utrechcie, gdzie najpierw się zatrzymaliśmy, kawiarnia stała obok kawiarni. W Amsterdamie nie zdarzyło mi się iść ulicą i nie minąć co najmniej trzech kawowych lokali.
Holendrzy piją inną kawę niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Rodzaje dostępnych ziaren są te same, nazwy napojów też, ale różni je sposób przygotowywania. Kawy są mocniejsze: cappuccino jest jak flat white, a flat white jest jak americano. To, z czym kojarzy nam się biała kawa, to w Niderlandach bardzo, bardzo mleczne latte, w dodatku na pojedynczym espresso.
UTRECHT, SZCZĘŚCIE NA TACY I KAPSUŁKI
Zamiast hotelu wynajęliśmy całe mieszkanie. Szukałam miasta blisko Amsterdamu, aby nie być w samej stolicy, ale jednocześnie mieć dobrą bazę wypadową. Padło na Utrecht. Miasto jest przepiękne, typowo Niderlandzkie i chociaż nie należy do największych, jest w nim absolutnie wszystko: rozbudowana sieć ścieżek rowerowych, stara zabytkowa część, cykliczne festiwale kulturalne, mnóstwo lokali z dobrym jedzeniem, sprawna komunikacja miejska. Nie wiedziałam o tym wcześniej, ale Utrecht znajduje się w ścisłej czołówce najszczęśliwszych miast świata – wraz z trzema innymi miastami Skandynawskimi. Przez przypadek trafiliśmy do świetnego miasta pełnego pogodnych ludzi, niesamowicie zadowolonych z miejsca, w którym żyją.
Wynajęliśmy całe mieszkanie: na miejscu okazało się, że do dyspozycji mamy parterowy, szeregowy domek z ogródkiem. W kuchni stał ekspres na kapsułki. Poczytałam i odkryłam, że w Holandii w sprawach domowej kawy faktycznie króluje ta przelewowa. Holendrzy uwielbiają mielić świeżą kawę lub, jeśli chcą oszczędzić czas, inwestują w ekspres na kapsułki. Popularne są te malutkie, dwa razy mniejsze niż mam ja (pokazywałam Wam w tym wpisie). Także w sklepach z designem i rzeczami do domu, duża część wydzielona jest dla akcesoriów „okołokapsułkowych”.