Stasiuk do łatwych rozmówców nie należy. Nie będzie owijał w bawełnę i nie powie miło, kiedy może powiedzieć wprost. Nie będzie też gadał za dużo, gdy może to samo przekazać prosto i szybko. Kiedy może wygarnąć samo sedno i balansując na granicy chamstwa, z gracją sobie poprzeklinać.
Mam słabość do książek, w których mówi się wprost, dosadnie i gdzie nie pieprzy się z językiem – do bólu irytują mnie za to takie, w których uprawia się literackie pitu-pitu na pięciuset stronach, po których i tak zawsze zostaje niesmak. Bo strata czasu, strata papieru, strata półki. Bessęsu.
Zapis rozmów Wodeckiej (tak, tej od Poloneza na polu minowym) ze Stasiukiem to cienka książka jest. I w dodatku poprzedzielana fotografiami z sielskiego zadupia, gdzie pisarz żyje ze swoimi kochanymi babami: żoną i córką. To jest w ogóle ogromnie ciekawe, że mężczyzna, który pisze mocno i ostro, który niejedno z kobietami przeszedł, na jeszcze więcej się napatrzył i wykorzystał życie jak się tylko dało w pierwszych trzech dekadach swojego życia – to – kiedy Wodecka wchodzi na temat rodziny, momentalnie zmienia się w opiekuńczego psa-stróża, który honoru i prywatności swoich bab będzie bronił do ostatniego warknięcia. I jak to jest genialne. Dobre, czyste. Pod każdym względem: tego, że jest jak być powinno, na swoim miejscu, priorytety priorytetami. Ale też tego, że to niesamowicie miesza w szufladkach: facet wielki, silny – delikatny – z ciętym językiem – pełen szacunku dla swoich kobiet – lubiący się zaharować w życiu – uważny. Zakochany w kobiecie, z którą mimo upływu x (tfu, nawet xx) lat chce rozmawiać o duperelach i jest nieustannie ciekaw jej opinii na różne tematy. Za którą tęskni – bo mu się zwyczajnie nudzi, gdy jej za długo nie ma. Facet, który sprawia jak najbardziej uzasadnione wrażenie wielkiego, silnego byka rozczula… miłość. Do kobiety, która oprócz jego muzy i matki jego dziecka, jest jego przyjacielem, kumplem. Nooo, panie Stasiuk, podziw maksymalny i oczy jak pięciozłotówki.
Szuflady są po to, żeby je rozbijać, a nie upychać w nich pozory.
Tytułowa strata? Przekorna. Bo o to chodzi, żeby jej nie było. Żeby żyć po swojemu. Stasiuk ma gdzieś, co ludzie sobie o nim pomyślą. Żyje na wygwizdowie z żoną i córką, z wydawnictwem, które prowadzi, z pisaniem, ze świniami, kurami i krowami latającymi po obejściu i z filozofią głębokiego mamtowdupizmu. Pisze o Grochowie, pisze o Rosji, robi co chce, żyje jak chce i wbrew zdrowemu rozsądkowi to jest bardzo rozsądne podejście do wszystkiego.
Dla tych, którym się w głowie nie mieści, że tak można (bo iPhone 6, bo fejsik, instagram, snapchat i coś, bo sąsiedzi, bo środowisko, bo co kumple powiedzą i na co polecą laski, bo tak nie można i nie wypada) – to tłumaczę w sposób stasiukowy. Można. Nie masz ochoty żyć w mieście – przeprowadź się na głęboką wieś, wyhoduj sobie buraka, sałatę, kalarepę. Masz ochotę pisać/malować/nauczyć się języka – to siedź aż napiszesz, namalujesz, pojmiesz, aż uznasz, że to już, że skończone. Masz dość ludzi z roboty, to się zwolnij. Nie lubisz swoich przyjaciół? To się z nimi nie przyjaźnij. Masz ochotę żyć po swojemu? Żyj. Rób swoje. Zarabiaj na życie takie, jakie chcesz, w taki sposób, w jaki ci się podoba.
Tylko.
Nie.
Narzekaj.
Reszta przyjdzie razem ze świętym spokojem. Stasiuk ze swojego życia zrobił swój zawód (który w dodatku na odwrót też działa). Popieprzył branżę, wypiął się na wydawców, imprezy i spotkania autorskie, przeprowadził się do Wołowca, gdzie może w spokoju pisać, orać pole, strzyc barany. I gdzie mu goniące nie wiadomo za czym społeczeństwo dupy nie zawraca.
Ta książka jest jak mokra szmata w twarz. Witamy w prawdziwym świecie, złotko! Prawdziwy świat jest mocny, dobry, prostolinijny, bez ceregieli, bez pieprzenia się, czy coś wypada, czy nie wypada. To jest chata przesiąknięta zapachem mokrego drewna, pieca kaflowego i skrzypiącej podłogi, w której Stasiuk siedzi na surowym, kanciastym stołku i pisze. Gdzie w kuchni często jest tylko kasza i olej i tę kaszę z olejem je się czasami i przez dwa tygodnie, dzień w dzień z wielkiego gara, z którego już dawno odpadła czerwona emalia. Nie dlatego, że nie stać na więcej. Dlatego, że tak się chce, bo nie potrzeba więcej. To jest prosto-proste.
Jest jeszcze jeden ważny przekaz tych rozmów: nie rozpraszać się. Nie oglądać na innych, wychodzić przed szereg, a jak szereg nie rozumie, to olać go, olać system, zrobić sobie skromniejszy, ale swój. Takie przesłanie, żeby żyć świadomie, żeby włączyć myślenie, przeżyć to życie wiedząc, widząc i czując. Genialnie, najlepiej, z odpuszczeniem sobie i innym, wyluzowawszy się.
W ogóle z książkami-rozmowami jest tak, że jak się bierze taką do ręki, otwiera, czyta pierwsze zdanie – to wszystko ładnie pięknie, ale zawsze (ZAWSZE!) interesuje mnie, jaki był kontekst tej rozmowy, czy dziennikarz wyłapał otoczenie, widok za oknem, zapachy w miejscu rozmów, czy ja mam tam wyraźnie napisane, że słuchajcie ludzie, siedzimy ze Stasiukiem przy starym drewnianym stole, który skrzypi niemiłosiernie, idziemy przez świeżo zaorane pole i zapadamy się butami w czarną ziemię, chodzimy do lasu i zaczyna pachnieć spokojem. Łatwość wyobrażenia sobie klimatu rozmowy jest tak samo ważny jak słowa. To daje mnie – jako czytającej – komfort i pewność, że ten dziennikarz wie, co robi, zna swój warsztat, że się nie boi ubłocić, ufajdać, utytłać czym tam popadnie. Że jest wiarygodny, bo rozmawia jak człowiek z człowiekiem, ciekawy tego, co mądrzejszy od niego ma do powiedzenia. I taki właśnie styl ma Wodecka.
Książka – bajka! Dziesięć na dziesięć. A że na koniec każdej bajki musi być morał, to tutaj taki, że… czasami większość może mieć rację. I można jej posłuchać. Bo „Życie…” to kolejna książka, po którą nie poleciałam od razu tylko dlatego, że poleciała po nią połowa czytających znajomych. A chciałam. A skręcało mnie z ciekawości. Ale jak biorą do ręki wszyscy, to już nie wezmę. Wzgardzę, udam obojętność, czymś się zajmę, odczekam trzy miesiące i dopiero. A potem pochłaniam na raz w kilka godzin i tłumaczę sobie naiwnie, że sen jest dla słabych. Change, baby, change.
Życie to jednak strata jest.
Andrzej Stasiuk w rozmowach z Dorotą Wodecką.
Wydawcy: Agora + Wydawnictwo Czarne
Warszawa 2015
s. 182
Comments
To chyba z takiego cyklu „Chciałbym, ażeby ktoś odwalił ze mną kiedysik taką rozmowę. I żebym tak samo wypadł!”
Author
To jeszcze Wodecką trzeba ściągnąć. Ona tak ładnie rozmawia :)
Asiula, to sie chyba nada dla P! On uwielbia Stasiuka!
Author
Ano nada się :) Z tego co wiem prześmigał wszystkie jego książki, a jak pytałam o tę, dostałam w odpowiedzi ciszę :)
Mam rozumieć, że jestem w szeregach tej „połowy czytających znajomych”, co t ood razu polecieli po Stasiuka? :P Hahah. Przekora jest jednak z ciebie jedna wielka :D
Hej, fajnie napisane bez ceregieli „jak mokra szmata w twarz” :) i tak jest książka, chce ją przeczytać dzięki za recenzje, pozdrawiam