Co takiego skandynawska literatura dla dzieci ma w sobie, że ją uwielbiam?
Dunia ma siedem lat i zamiast baranów liczy na dobranoc szczęśliwe chwile. Ma fiu-bździu na głowie, kolekcję zakładek do książek w tekturowym pudełku i omal nie mdleje z ekscytacji, kiedy pani po raz pierwszy wyczytuje jej nazwisko na liście obecności w szkole. Przeżywa świat po swojemu, rozmyśla, zastanawia się.
Pewnego dnia poznaje Fridę, która tak jak ona zbiera zakładki do książek, ale zamiast kucyka na czubku głowy ma miliard drobnych loczków. I świnkę morską. Dunia powoli odkrywa, że przyjaciółka to skarb. Już nie trzeba się samemu huśtać, skakać przez kałuże, a zamiast tego można razem siedzieć w jednej ławce i razem nie dostawać nic na zadanie domowe. Pojawiają się jednak okoliczności, które dla obu dziewczynek są przykre i przez które mogą się już nigdy nie spotkać…
Ale o tym, jak skończy się cała historia, doczytajcie już sami. Nie zdradza się zakończeń. Ja tymczasem porozpływam się nad ilustracjami: prostymi i nawet trochę oldchoolowymi, które są jednocześnie urocze, magiczne, ponadczasowe. Nigdy się z tym nie kryłam, że książki dla dzieci wybieram głównie ze względu na ilustracje. Albo na pomysł. A ta książka ma jedno i drugie. Nigdy też nie przyszło mi do głowy wstydzić się, że czytam książki dla dzieci. Tak, uwielbiam je, właśnie za tę magię w nich zawartą. Za zwracanie uwagi na to, co najważniejsze, proste i za odkrywanie niesamowitości w codziennych rzeczach.
Rose Lagercrantz, Eva Eriksson – Moje szczęśliwe życie
tłum. Marta Dybula
Wydawnictwo Zakamarki
Poznań 2012
s. 136