Przy jedzeniu się (nie) czyta! – "Kartki z notatnika młodej mężatki"

 
Dziś kolejna recenzja z copiątkowego cyklu Przy jedzeniu się (nie) czyta! – tym razem to, co na pierwszy rzut oka wygląda groźnie, wywoła salwy śmiechu. A wszystko dzięki pewnej młodej mężatce, słodkim blond dziewczęciu z niesprecyzowanymi zapędami patriotycznymi.
(Nie wiesz o co chodzi? Informacje o moim copiątkowym cyklu felietonów kulinarno-literackich Przy jedzeniu się (nie) czyta! znajdziesz tutaj!)
Wybaczcie, że w tym tygodniu nie ma zdjęć cytatów. Z wrażenia spowodowanego nadmorskimi wojażami zapomniałam wpakować do walizki kabla do aparatu. Dlatego dodaję cytaty najprostszą metodą chałupniczą, a kiedy wrócę do domu, postaram się je uzupełnić o zdjęcia. I będzie jak zawsze :)
Update 4.08. – i już, cytaty pięknie dodane :)

Wystarczyła jedna krótka książka i Samozwaniec, jak przez całe życie kojarzyła mi się z grzecznymi wierszykami dla dzieci, tak właśnie przestała. Bo z Magdaleny Samozwaniec jest naprawdę niezłe pisarskie ziółko. I ja na dobre ziółko przystało – wciąga.

Kartki z pamiętnika młodej mężatki trafiły na półki księgarni po 85-letniej ciszy. Pierwsze wydanie ukazało się w 1926 roku. Rozeszło się błyskawicznie, szybko zrobiono więc dodruk w formie II wydania (które znowu rozeszło się jak świeże bułeczki) i od tej pory Kartek nie wznawiano. Aż w końcu na nowo ujrzały światło dzienne. I świetnie! Nareszcie! Brawo drogie wydawnictwo.

Historia fikcyjna, niech nie zmyli nikogo „pamiętnikarski” tytuł. Za to już „kartki” należy brać dosłownie. Krótka to książeczka, ale jakże urocza. Samej treści jest niewiele, to raczej satyryczne opowiadanie, niż powieść, ale dodatkowo uzupełnione o zdjęcia z przewrotu majowego, fotografie autorki i kalendarium wypadków majowych 1926. I bardzo ładnie oprawione.

Autorką (wymyśloną przez Samozwaniec) zapisków z wydarzeń majowych rozgrywających się na ulicach Warszawy w 1926 roku jest Mimi – neé Bączkowska, a po mężu Bigourdan, Polka, która wyszła za mąż za Francuza i mieszka na stałe w Paryżu. Wszystko co ma, to męża-nudziarza, 20 lat, powiedzmy, trzy tysiące franków, kufer-szafę amerykańską i jest, co tu dużo gadać, śliczną blondynką. 

Pchane sentymentem słodkie blond dziewczę wpada na pomysł odwiedzenia dawno nie widzianej Warszawy. Jak wymodziła, tak zrobiła. Młoda mężatka interesuje się niewieloma rzeczami poza pudrowymi sukienkami, kosmetykami podkreślającymi jej urodę i może jeszcze romantycznymi uniesieniami polskiej poezji. Do głowy by jej nawet nie wpadł tak szalony pomysł jak interesowanie się sytuacją polityczną we własnym kraju. Toteż nie ma pojęcia, że wybierając się w maju 1926 roku do Polski, pakuje się w sam środek przewrotu majowego. Przyjeżdża do stolicy, zatrzymuje się w Bristolu i z jego okien obserwuje to, co dzieje się na ulicach. Oczywiście, jak na Mimi przystało, niewiele z tego rozumie.

A skoro niewiele rozumie, musi się wszystkiego domyślić. I to, o zgrozo, na własną rękę. Kule śmigają po wyludnionych ulicach, słychać huk wystrzałów. Jednak zamiast horroru, zaczyna się… prawdziwa komedia. Kazio, jej warszawski adorator, próbując ją uspokoić (Tylko proszę się zanadto nie denerwować. Sytuacja jest poważna, ale to głupstwo), każe siedzieć w pokoju, nigdzie nie wychodzić i obiecuje wkrótce do niej wrócić. Kiedy jednak adorator nie daje znaku życia, Mimi zaczyna się niepokoić. Wie tylko tyle, ile podsłyszy w hotelowej recepcji. Gdy zbiera się na odwagę i uchyla firankę, żeby zobaczyć, co dzieje się na ulicach, wie już wszystko: łajdaki widać umyślnie poprzebierali się w polskie mundury, aby łatwiej było im przedrzeć się do Warszawy. 
 
Zdrowo uśmiałam się przy lekturze Kartek. Mistrzowska jest postać Mimi, naiwnego, niezbyt rozgarniętego dziewczątka, które, widząc walki na ulicach Warszawy, nie rozumie nic z tego co się dzieje, dlaczego walczą i przede wszystkim: kto walczy? W całym swoim bohaterstwie, postanawia być jednak całym duchem z Polakami (to nic, że zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie barykady stoją Polacy – „nasi” to „nasi” i nieważne po ilu stronach barykady stoją). A że dziewczyna nie ma zamiaru siedzieć w hotelu i rozpaczać, w końcu to wojna domowa, a co domowe – to zawsze zdrowsze, postanawia się przejść. Pełen heroizmu akt odwagi nie trwa jednak długo:


Zawsze ciekawi mnie, w jakich okolicznościach powstają książki, które czytam. Pisanie przez Samozwaniec Kartek to historia sama w sobie. A było podobno tak (jak to opisuje sama pisarka w Marii i Magdalenie): Magdalena Samozwaniec, wraz ze swoją siostrą, Lilą, szczególnie chętnie lubiły odwiedzać swojego ojca, Wojciecha Kossaka w jego pracowni w Warszawie. Nie, żeby za nim tęskniły, o nie. Madzia i Lilka wpadały do atelier malarza mieszczącego się na ostatnim piętrze hotelu Bristol i dostawały w pakiecie: darmowe lokum i zapas gotówki od ojca, który był bezsilny wobec argumentu Kossakówien, że bycie w warszawskim towarzystwie zobowiązuje. Kartki powstały właśnie w Warszawie, podczas przewrotu majowego, tylko dlatego, że panny Kossakówny lubiły wydawać więcej pieniędzy niż miały, kompletnie się nie martwiąc o to, skąd je wziąć jutro. Pewnego dnia, kiedy bywalczynie warszawskich salonów rozhulały już wszystko, do drzwi warszawskiego atelier zapukał Marian Sztajnsberg. Oferta była krótka: wypłaci siostrom sporą sumę pieniędzy, jeśli do jutra rana będzie miał na biurku gotową satyrę na to, co dzieje się na ulicach Warszawy. Co na to Kossakówny? Lila zeszła do hotelowego baru po kawę i koniak, a Magda przygotowała papier. Pisały całą noc. Rano przyszedł umówiony posłaniec, odebrał maszynopis i od ręki wypłacił umówioną sumkę. A książka sprzedała się tak znakomicie, że niemal od razu zrobiono dodruk.

Magdalena Samozwaniec, Kartki z pamiętnika młodej mężatki
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2011
Wydanie: I w tej edycji
Stron: 114

Samozwaniec stworzyła w jedną noc Kartki z pamiętnika młodej mężatki, ja upiekłam ciasteczka. Jak przystało na słodkości godne Mimi, głównej bohaterki Kartek: ciasteczka na bogato (bo „bywanie” kosztuje), z muzyczną nutką (bo międzywojenne towarzystwo lubi potańczyć) i upieczone w nocy. Kruche, pyszne, ach! I idealne do ciastkowych wycinanek. Ciasto jest bardzo plastyczne, można wycinać z niego foremkami najbardziej fikuśne kształty i mieć pewność, że po wyciągnięciu z piekarnika wszystkie ciasteczka zachowają swój kształt. Nie rozjadą się, nie urosną. Zrobią się za to kruche, słodkie i pyszne.

Ciasteczka Mimi

Składniki:

  • 200 g masła, w temperaturze pokojowej i posiekanego
  • 1 łyżeczka startej skórki limonki lub cytryny
  • 1/3 szklanki cukru pudru  (75 g)
  • pół łyżeczki cynamonu
  • pół łyżeczki zmielonego sproszkowanego imbiru
  • 1 łyżeczka soku z limonki lub cytryny
  • 2 łyżki maku
  • 1 i 3/4 szklanki mąki (260 g)

    Przygotowanie:

    1. Masło, skórkę limonki, cukier, cynamon i imbir dokładnie wymieszaj mikserem. Dodaj sok z limonki i mak, potem mąkę w dwóch partiach. Dobrze wymieszaj.
    2. Podziel ciasto na pół i oprószonej mąka powierzchni z każdej połowy uformuj 18-centymetrowy wałek. Zawiń wałki ciasta w folię i włóż do lodówki na minimum godzinę. Gdy ciasto stwardnieje, pokrój je na plasterki. Albo – tak jak ja – powykrawaj z nich ciasteczkowe dolary, gwiazdki, nutki lub każdy inny kształt, na jaki przyjdzie ci ochota.
    3. Rozłóż ciasteczka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując 1,5 cm odstępu. Piecz ok. 12-15 minut w temperaturze 200 stopni C. Po upieczeniu odstaw na 5 min, zdejmij z blachy i pozostaw do ostygnięcia.

    Cykl recenzji Przy jedzeniu się (nie) czyta! powstaje we współpracy z portalem Bobyy.pl – także tam możesz znaleźć moje felietony literackie:

    Comments

    1. Pluskotka

      Siostra Lila? Wydawało mi się, że Kossak jest też ojcem Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Chyba, że to jakiś nieznany mi pseudonim. Ale ja głupia studentka administracji jestem, mogę się mylić. :P

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *