

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Comments
Zdecydowanie wolę wersję klasyczną książki, ale nie zawsze tak było. W podstawówce, ku rozpaczy moich rodziców – moli książkowych, nie lubiłam czytać i nie czytałam absolutnie nic poza tym, co przeczytać musiałam do szkoły. Za to bardzo lubiłam słuchać audiobooków, które wówczas chyba jeszcze nie miały tak światowej nazwy. Uwielbiałam słuchać nagań „Ani z Zielonego Wzgórza”, pamiętam, że słuchałam ich do znudzenia w kółko. Do tej pory trzymam na pamiątkę kolekcję pięciu kaset magnetofonowych z „Anią…” Pamiętam też moją ogromną radość i zaskoczenie, gdy pierwszy raz zobaczyłam (usłyszałam) w teatrze Martę Lipińską i jej głos, który brzmiał tak, jakbym go znała od zawsze. Nigdy tego nie sprawdziłam, ale jestem pewna, że to Marta Lipińska użyczyła głosu Ani. Bardzo możliwe, że słuchanie audiobooków w dzieństwie sprawiło, że w końcu zakiełkowała we mnie potrzeba czytania i fascynacja literaturą, bardzo możliwe, że bez tego nie skończyłabym filologii polskiej. A poza tym audiobooki, zwłaszcza te czytane przez wybitnych interpretatorów, dają dodatkową przyjemność smakowania brzmienia słów.
mrocks@poczta.onet.pl
Audiobooki są dobre w podróży i tyle. Zwłaszcza te czytane przez świetnych aktorów. Na zwykłe dni wybieram książki papierowe. Specjalnie, żeby czytać przesiadłam się do komunikacji miejskiej :-). WPle czytać niż słuchać w korkach.
Kiedyś myślałam, ze jak dla mnie to zupełnie bezużyteczna rzecz…potem włączyłam pierwszego audiobooka w aucie i tu sprawdza się wręcz idealnie (na dłuższe trasy wolę jednak coś mniej monotonnego), można w ten sposób nadrobić sporo lektur, wrócić troche do czasów dzieciństwa, kiedy było się tylko „słuchającym”. Mój mąż twierdzi, że audiobooki nadają się idelanie do słuchania podczas koszenia trawy-tylko wtedy jest znośnie;)nie wiem, nie sprawdzłam…
mój mail:
shapeofmyheart1@tlen.pl
ps. jak mogę to wybieram Stenkę-uwielbiam ją :)
z audiobookami mam pewien problem i sama nie wiem co o nich myśleć. pierwszy raz jak się z nimi zetknęłam był niestety niezbyt przyjemny- byłam po operacji, która uniemożliwiła mi czytania normalne, a że ja bez książek żyć nie mogę to pomyślałam, że sobie uszy uaktywnię. Niestety trafiłam na strasznie słabego lektora i zamiast słuchać zainteresowana zasypiałam – choć po pewnym czasie okazało się, że mimo iż wydawało mi się, że mało wysłuchałam, wysłuchałam prawie całą książkę. Chciałabym się jednak do audiobooków przekonać, bo po pierwsze nie zamykam się tylko na książki papierowe (czytam sporo ebooków), a po drugie ostatnio brakuje mi czasu do czytania oczami, może mogłabym przekonać się do czytania uszami:D
w tym mógłby mi pomóc audiobook „Pod słońcem Toskanii”.
Pozdrawiam
Kaś – landrusk@gmail.com
Nie lubię audiobooków, nie mogę się na nich skupić. Wolę śledzić wzrokiem treść, wtedy w pełni przyswajam opowiedziane historie. Jednak może to być wspaniała alternatywa dla osób, które mają problem ze wzrokiem.
Wybieram Stenkę:)
agnieszkapohl@gmail.com
Audiobook – wg mnie rewelacyjna sprawa choćby dla tych, którzy kochają książki, ale zwyczajnie zdrowie już im nie pozwala czytać. Moja babcia, która całe życie dużo czytała, kiedy zachorowała i zarówno jej siły fizyczne jak i wzrok zdecydowanie się pogorszył, zaczęła słuchać… Cieszyło ją to równie bardzo jak czytanie, choć czasem wspominała, że chętnie wzięła by do rąk prawdziwą książkę. Ale od czego ma się wnuczki;) Brałam książkę, siadałam obok szpitalnego łóżka i czytałam… i to było takie niezwykłe, wierzcie mi.
Kiedyś książka w wersji papierowej – owszem. Później brakowało czasu. Ścisk w autobusie czy tramwaju, w trakcie jazdy uniemożliwiał zagłębianie się w lekturze. Z czasem przyszło małe uzależnienie od audiobooków. W drodze do pracy codziennie 25 min, z powrotem kolejne 25. Podczas wysiłku fizycznego na orbitreku – niezbędny. Sprzątanie? Nie inaczej jak z słuchawkami w uszach, gdzie mechanicznie czyszcząc wannę zapadam w magiczny świat książki. Audiobooki są niezastąpione, gdy moja pięcioosobowa rodzina zapełni żołądki i ze zlewozmywaka woła sterta naczyń, której na drugie imię półtorej godziny. Gdyby nie czytane czytadło można by popełnić harakiri w takich sytuacjach. Nie wiem jak mogłam wcześniej funkcjonować bez tego. Dodatkowo używam ich jako leku nasennego. Zdajecie sobie sprawę jak szybko można usnąć gdy ktoś czyta nam aksamitnym głosem książkę do poduszki? Jeśli obce jest Wam to uczucie zachęcam do wypróbowania!
Najprzyjemniejsze jednak są te spacery. Samotnie miłe chwile gdy siedzę w parku na ławce, zamykam oczy i ktoś swoim głosem maluje mi przedziwne obrazy. Czas zatrzymuje się na chwilę w miejscu. Nagle bateria wyczerpuje się i patrząc na zegarek z lekkim przerażeniem mówię do siebie w duchu: „Jak to jest możliwe? Ktoś ukradł mi 3 godziny!”
Teraz namiętnie słucham „Mistrza i Małgorzaty”, a do ucha szepcze mi Henryk Boukołowski. Dlatego wspaniale byłoby mieć Panią Stenkę czytającą „Pod słońcem Toskanii”. Wielu ludzi z mojego otoczenia „zaraziło się” audiobookami. Może teraz też ktoś czytając na temat mojej fascynacji nimi przełamie się i spróbuje.
Pozdrawiam serdecznie,
Justyna
karamia1@op.pl
Uwielbiam. Gdyby nie audiobooki nie poznałabym „Na wschód od Edenu” – po prostu byłaby to zbyt długa i nużąca lektura. A tak, włączam sobie płytę gadającą jak prasuję i mam zajęcie zarówno dla rąk jak i dla głowy.
Naprawdę prawie zawsze przy prasowaniu mam coś gadającego. To idealny czas, ponieważ większość innych prac domowych jest albo zbyt głośna, albo również wymaga zaangażowania głowy.
Ja akurat wolałabym Zborowskiego.
Jak byłam mała i kładłam się spać mama puszczała mi kasetę z bajką brzydkie kaczątko i jakąś o słowiku w klatce(?), której już nie pamiętam ;) pamiętam natomiast piękny miły głos i akompaniament muzyki klasycznej, za która nie przepadam, jednak jako oprawa muzyczna bajek była fantastyczna. Chciałabym ich jeszcze raz posłuchać… Czasem po całym dniu nie mam już siły na nic, bolą mnie oczy i wtedy chętnie odpływam, wyciszam się przy spokojnym głosie snutej opowieści. Kiedyś przecież nie było nic dziwnego w spotkaniach wieczornych, gdzie jedna osoba czytała książkę gdy pozostałe słuchały, nie wspominając mam czytających dzieciom do poduszki. Czy więc audiobooki to taka nowość?
na jesienne wieczory wybrałabym Zborowskiego, bo jak do tej pory nie udało mi się przeczytać Mistrza i Małgorzaty w wersji papierowej:) A podobno to wielka strata…