Chocolate Chip Cookies

Przywiozłam sobie z Londynu książkę kupiona za grosze jakieś, wyszperaną niedaleko National Gallery w antykwariacie (o tak, w Oxfamie, którego kocham miłością ponadczasową i ponadgraniczną  – jak wyguglujecie sobie „Oxfam”, wyskoczy pierwszy na górze). Książka ma tytuł jak stąd do Gdańska: Chocolate. W książce o czekoladzie można napisać wszystko: jak czekolada rośnie, o pardon, kakao jak rośnie, czekolad rodzaje, można też pisać o czekoladowych groszkach, czekoladowych zającach, podjadaniu czekolady, czekouzależnieniu, o wszystkim można, byle było brązowe, prostokątne i podzielone na małe kostki. A ta jest o całym zwierzyńcu, zaczynając od niebieskich hipopotamów czatujących na podkradnięcie komukolwiek tabliczki, rozanielonej krowie na czekoladowym haju, waniliowo charakternym indyku, który chodzi za hipkami jak upierdliwy pan ochroniarz w ekskluzywnym sklepie 1500+ za skarpetki i jest żywym alarmem na potencjalnych wyjadaczy. Jest też świnka, która ma brzuszek (no jak to świnka – widział ktoś świnię w wersji fit?) i pakuje w ten brzuszek ile wlezie. 
Nie ma książki o czekoladzie bez przepisu z czekoladą, więc w towarzystwie świnki-wyżeraczki zrobiłam CCC – Chocolate Chip Cookies. Zabrałam się do pieczenia zanim popatrzyłam, że temperatura w farenheitach i gdzieś w środku strony mi śmiga 6 uncji. Lenistwo to moja mocna strona (panie spraw, żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce), gdzie tam będę szukać w internecie tabelki z przelicznikiem stopni F na C. Otworzyłam pierwszą lepszą książkę z przepisami na muffiny, wyczytałam, że 170 C, coś mi się to średnio zgadzało, to nastawiłam an 190 stopni. Zgadzało mi się faktycznie średnio, bo robiłam ciasteczka, a nie muffiny. Pochlastało mi się, ale temperaturę wybrałam idealną. To się ładnie nazywa: na oko
Angielski jest fajny. Jedno słowo mi się spodobało, drugie rozśmieszyło. Mądre słówko do zapamiętania to cream, w sensie nie że krem, ale że weź zmiksuj na krem. A drugie samo się zapamiętało, bo fajne. Trzeba cream together until  fluffy. Fluffy! Jakie cud-określenie!


Chocolate Chip Cookies
Przepis zmieniony na moje z Chocolate, The Consuming Passion (co anglicy mają z tymi dużymi literami, że każdy wyraz musi się nimi zaczynać?!) Sandry Boynton. Tłumaczenie moje.
Składniki:
  • 3/4 szklanki masła
  • 3/4 szklanki brązowego cukru (demerary)*
  • 1/4 szklanki brązowego cukru, ale ciemnego (muscodavo)*
  • 1 jajko
  • 1 i 1/3 szklanki mąki pełnoziarnistej (bez problemu do kupienia – ja użyłam pełnoziarnistej żytniej razowej, ale zwykła pszenna, byle pelnoziarnista, jak najbardziej się nada)
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • czekolady – dużo. W przepisie było 6 uncji. Ja nie mam zielonego pojęcia ile to jest jedna uncja, więc wsypałam na oko: tyle, żeby było dobrze i dużo. Jakbym miała to zamknąć w jakiejś mierze, to tak jedna szklanka? Ja dałam trochę białej, trochę gorzkiej i dużo czekogroszków. Możecie tu z rodzajami czekolady dowolnie kombinować.
* – moja uwaga: ja użyłam tylko 3/4 szklanki cukru kokosowego zamiast obu brązowych – trzeba posiekać w blenderze brązowy (albo zwykły) cukier z płatkami kokosowymi, przesypać do słoika, szczelnie zamknąć i odstawić na kilka dni. Po otwarciu z tego słoika tak cudownie pachnie kokosem, że co najmniej jakby się było w tropikach pod palemką. Jeśli nie masz cukru kokosowego albo nie chce Ci się go robić – daj brązowy. Ja jednak zakochałam się w kokosowym (o, a przepis na niego podam za niedługo)




Przygotowanie:
Nagrzej piekarnik do 190 stopni C. Ubij masło z cukrem na lekką i puszystą (fluffy w oryginale) masę. Wbij jajko i „dobij” je do masy (czyli ubij tak, żeby wszystko nadal było fluffy). Dosyp mąkę, proszek do pieczenia i całą czekoladę. W tym momencie następuje tradycyjne sprawdzanie smaku przed pieczeniem:
Jeśli ciasto zda egzamin, z reszty, która została w misce formuj dłońmi (najlepiej przechodzi patent ze zwilżonymi zimną wodą – masa nie klei się do rak, a ciasteczka na tym nie ucierpią) na małe kulki, mniej więcej wielkości orzecha włoskiego i układaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Układaj kuleczki z minimum 2,5-centymetrowych odstępach, bo lekko rozjeżdżają się na boki podczas pieczenia. Nie tracą jednak swojego kształtu (więc jak zrobisz im wicherki na czubku, to będą z wicherkiem i po upieczeniu). Piecz przez 10 minut. Po wyjęciu mogą być miękkie, jeśli dotkniesz je palcem, ale w 3 minuty stwardnieją na kruche ciasteczka.

Sandra Boynton, Chocolate – The Consuming Passion
O książce wyjątkowo napisałam wcześniej – idź do początku wpisu :)

Comments

  1. Kuchareczka

    hehe, dzięki dziewczyny :)
    karolinko – a pewnie, że się znajdzie! A jak nie, to mozna kupic przez internet na pewno, tylko nie wiem jak z przesyłką.
    asiejko – to tak jak z tą książeczką popławskiej. ulubiona.

  2. Aeshna

    Kuchareczko, jak zwykle przyjemnie się czyta i ogląda: bo i rysunki, i zdjęcia, i fragmenty książek ciekawe załączasz. W tym poście rzeczywiście zwierzaki są zwariowane:)A co do tytułów angielskich pisanych wielką literą, to zaiste jakowaś tendencja w tym kierunku, ale też nie wiem, dlaczego. Zapytam mądrzejszych od siebie:)

  3. Ewam

    Kuchareczko,jak ja lubie do Ciebie wpadac,bo niedosyc ze poczytam o fajowych przepisach,poogladam zdjecia,dowiem sie co fajnego moge przeczytac no i posmieje sie …serdecznie Cie pozdrawiam!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *