Baletki

Wróciłam już po raz nie wiem który tego lata. Z miejsca ukochanego. To brzmi na wskroś banalnie, ale tak: Paryż. Bo Paryż to nie tylko Eiffela, Luwr, Wersal. Nie. Paryż magiczny jest, Montmartre jest magiczny i kto był w Paryżu, a nie był na Montmartrze, ten nie był w Paryżu w ogóle. Francuzi, dając wyraz swojemu uwielbieniu dla ślimaków, nawet stolicę zbudowali na wzór ogromnego płaza. Patrząc na mapę, dzielnice układają się w kształt skorupy – od pierwszej, mniej więcej na środku mapy, tam gdzie jest Luwr, druga zaraz nad nią, trzecia po prawej, czwarta – trochę na dół i – zawijamy! Piąta w lewo, szósta trochę na górę… I tak w kółko. I to mnie zaskakuje, że każda dzielnica jest inna. Mi przyszło w tym roku mieszkać w Marais. Przypadkiem po powrocie dowiedziałam się, że to słowo oznacza po francusku nic innego, jak „błota”. Paryż europejską stolica romantyzmu.
Ciekawe, czy mają w miejską urbanistykę wkomponowaną żabę i omleta.
 
Jestem mistrzem w robieniu z lekkiego bagażu nadbagażu. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć, ba! nawet jedenaście – dowolną liczbę kilogramów, parzystą czy nieparzystą, jestem w stanie wepchać do torby. Yes, we can!
A co by nie. Skupiłam się na książkach kucharskich, bo słownictwo w tym zakresie mam opanowane, w przeciwieństwie do ambitniejszych wynurzeń pod tytułem wpływ zmiany światełek na wieży Eiffela z migających niebieskich na pulsujące zielone na obecną sytuację gospodarcza świata. Zakład, że 3/4 Francuzów naprawdę nie miałoby z tym problemu. W bardzo (BARDZO) życiowych sytuacjach też się porozumiem. Problem zaczyna się, gdy sprzedawca w sklepie, zamiast podążać moim tokiem myślenia i pożegnać mnie według schematu: „merci-au revoir” zaczyna dopytywać czy czegoś jeszcze bym nie chciała i ładną pogodę dzisiaj mamy, n’est pas? Och tak, „spa”.
Monotonnie kocham Paryż, kocham francuskie książki kucharskie, kocham francuskie jedzenie, paryskie dachy, parki, pola marsowe przed wieżą eiffela, na których ludzie rozwalają się z kocem, szampanem i bagietką, żeby porobić nic gapiąc się na wszystko dookoła. Tak! I książki za grosze, powtykane w wielkie kosze stojące przed księgarniami w dzielnicy studenckiej (już wiadomo, czemu takie tanie – student skseruje, przepisze, pożyczy, nauczy się na pamięć, ale no way, nie kupi książki po pełnej cenie). Za żadną z książek   poniżej, oprócz dwóch ostatnich, nie dałam więcej niż 1,50 euro. Mówiłam, kocham Paryż.

Mam. Znalazłam. U Magdy. Rewelacyjny przepis na baletki, które mnie fascynowały od dawna. Wbiło mi się jakoś w głowę, że to ciasteczka kruche, nie biszkoptowe, przełożone dżemem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że to ciasteczka, które bynajmniej kruchych nie przypominają, za to są leciutkie jak chmurka, miękkie i puszyste. Ale dobra – przepis mówi, że porządnie ubijamy białka z cukrem – no to bijemy. Pach pach pach, zrobione. Żółtka – wbite. Gdzie jest łopatka? Hej, no gdzie jest łopatka?! Alarm. Ok, jest, zakopała się w szufladzie. Koniec alarmu. Wymieszane. Mąka dosypana, wszystko razem wymemłane, do woreczka, ciach, uciąć róg i wyciskamy. Chlup, posypać makiem i do piekarnika. 
Uwielbiam zapach pieczonego biszkoptu… Uwielbiam po prostu.

Składniki:



  • 3 jajka 
  • 8 lyżek cukru pudru
  • 1/2 szklanki mąki pszennej, przesianej przez sitko celem napowietrzenia
  • mak do posypania
  • marmolada lub dżem do przełożenia – najlepiej gęsty
Przygotowanie:
Rozdzielić żółtka od białek. Ubić białka na sztywno, a jak już będą ubite, dodajemy stopniowo po 1 łyżce cukru – za każdym razem miksując. Dodać żółtka. Delikatnie wmieszać mąkę tak, aby ciasto nie straciło puszystości. 
Przekładamy masę do rękawa cukierniczego (jeśli nie mamy można włożyć do torebki i uciąć jej róg – mi zawsze służą niezawodne woreczki foliowe, w oryginale przeznaczone do pakowania śniadania, ale w cudowny sposób nadające się do wszystkiego innego). Wyciskamy na papier do pieczenia nieduże krążki, zostawiając małe odstępy.
Posypujemy makiem. Pieczemy w 180 stopniach przez 10 minut. UWAGA! ciastka nie powinny leżeć na blasze i czekać na nagrzanie się piekarnika, ponieważ.mogą opaść (ja nie zauważyłam takiej zależności – moje leżały 20 minut na ciepłym piekarniku i nic im się nie stało – ale jak nie musicie, nie ryzykujcie). Wkładamy je po wyciśnięciu odrazu do piekarnika.


Miesięcznik Zwierciadło

Numer zapewne któryś z 2010 roku, chwycone w biegu i tak tez usiłuję przypomnieć sobie, który to mógł być numer… Nie mam pojęcia, w którym miesięczniku się zaczęło, ale kiedy jeden wpadł na pomysł rozpoczynania numeru cytatem (no dobra, mówmy personalnie – Zwierciadło), drugi – żeby nie było, że zrzyna – cytatem kończy (Pani). Albo na odwrót, zależy który wpadł na ten cudownie prosty pomysł wcześniej. Jeden wprowadza w podniosły nastrój, mówiąc: och, jakim jesteśmy ambitnym i ceniącym wartości ducha, nie ciała, drugi natomiast puszcza oczko, wesoło kończy, ale, drogi czytelniku, na deser masz tu mały bonus. 
Co wcale, jakby się zastanowić, nie jest takie głupie. Gazeta jest zadowolona, czytelniczki też, full service szczęścia, a moje nożyczki mają co wycinać.

Comments

  1. Zaytoon

    Kuchareczko, niesamowicie fascynujące są te Twoje podróże. Sama chętnie pojeździłabym tak po świecie, wracając obładowana książkami… Cudnie.

    I baletki cudne też. Pierwszy raz je widzę na oczy, ale niesamowicie mi się podobają.

    Pozdrawiam! :)

  2. Maddie

    Więc z niecierpliwością 3latka czekam na notkę z adresami księgarni. :) I tak oto moja lista miejsc,które mam odwiedzić zaczyna przypominać rolkę papieru toaletowego :)
    Przyłączam się do życzeń. Przyjemnego świętowania:)

  3. basia

    Asiu-jak najwiecej bajkowych podrozy i spelnienia najbardziej niesamowitych marzen-bo one z reguly są niesamowite…a Patryka swietujemy na wyspie,pamietaj bo czekamy na Ciebie! pyszne ciacha i piękny Paryz

  4. Amber

    Podzielam Twoją miłość do Paryża.Wszystko co francuskie jest mi bliskie,bo związane rodzinnie…
    A te balteki po prostu cudowne!Naprawdę fantastyczne!
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *