Robione z sercem i specjalnie dla kochanej osoby, więc jak najbardziej walentynkowo. Kocham naleśniki. W każdej postaci: na słodko, na ostro, zwykłe, razowe, gryczane, cienkie jak ściereczki, puszyste jak biszkopt i drożdżowe. Absolutnie każde. A już naleśniki z serem to klasyka. Przepis znalazłam w małej starej książeczce z 1988 roku (a teraz uwaga – „cena zł 300”), jednej z tych, które co prawda zawsze w domu były, ale nikt ich nie ruszał. Ruszyłam więc ja :) Znalazłam całe mnóstwo świetnych przepisów, których aż żal nie wykorzystać.
- 1,5 szklanki mąki
- 1 jajko
- 1 szklanka mleka
- 1 szklanka wody
- sól
- tłuszcz do smażenia (u mnie oliwa)
- 50 dag twarogu (tłustego albo półtłustego)
- 2 jaja
- pół szklanki cukru
- pół torebki cukru waniliowego
- skórka otarta z połowy cytryny
Comments
Danusiu – ja mam okna otwarte na oswiez, chociaz kuchnia bezokienna, wiec przy smazeniu pol mieszkania zadymione :) Masz racje – pora wyjatkowo nie na smazenie nalesnikow, chyba ze pada :)
taaak, naleśniki są pycha a te twoje wyglądają bardzo zachęcająco
Najsmaczniejszy komentatorze, bardzo dziękuję za miłe słowa :)
Oczywiście :) „Chodźmy razem”, nazwisko autora niestety wywietrzało z głowy. Lektura jest wyjątkowo lekka, ale zabawna niesamowicie. Ja nie mogłam przestać się śmiać. Na rozluźnienie po ciężkim dniu – w sam raz :) Takie „oddechy” też są potrzebne :)
hmm, nie slyszalam o tej ksiazce, ale bardzo chetnie bym ja przeczytala, po tym co napisałaś :)
Uwielbiam taki twarożek! Sam jest również pyszny, a z naleśnikami – niebo!