Mussowo! Słodkie pierożki z musem jabłkowym

Siedzi sobie, dynda nogą i generalnie ma wszystko w nosie. Łapę wystawia, palce ma co prawda trochę obite, bo jak mu raz a dobrze szklane drzwiczki huknęły w jego zacną osobę, to palce się trochę poskracały. Ale poza tym nówka sztuka, jeszcze nie siwieje. Pulchniutki jak baryłka strzeże skarbu nad skarbami w naszym domu. Bynajmniej nie mam na myśli tam tej filiżanki za nim. Oooo nie, gra idzie o trochę większą stawkę. Mamę. Tak! Mój pierwszy w życiu rysunek. 


Mama jest głowonogiem, ręce i nogi odchodzą jej prawie prosto z twarzy. Byłam tak dobra, że dorysowałam jakiś tam prostokącik w miejscu szyi, maźnęłam trzy line na krzyż w środku (żeby nie było, że nie usiłowałam kolorować). Włosy oszczędziłam (sztuk dziewięć). W przyrodzie nic nie ginie – rzadkie włosy odbiłam sobie trzema dziurkami w nosie i podwójnymi uszami. Po latach (laaatach – wielu) pseudotalent graficzny bynajmniej nie zanikł. Teraz po prostu mam staromodne, kolorowe notatki z obrazkami na marginesach, takie z wyrazami podkreślonymi falowaną linią z kropeczkami. Idąc dalej – mam tez cały zestaw wypasionych stempli z księżniczkami fruwającymi z kwiatkami pod pachą i goniącymi je żabami w koronach. Ludzie ze studiów chyba umrą ze śmiechu jak pokserują sobie notatki na sesję w styczniu.

Rożki są pysznością. Bardzo kruche i delikatne, z jeszcze ciepłym musem jabłkowym, który po ugryzieniu uwalnia cały swój owocowy smak i nic, tylko sobie w tym momencie siąść i jeść. Na wierzchu chrupiący cukier, wewnątrz cieplutkie jabłka, całość zawinięta w kruche, słodkie ciasto. Anioł wiedział, co brać.
Przepis zmieniony od gosi.


Składniki na około 25 rożków:

  • 130g miękkiego masła
  • 130g białego sera 
  • 130g mąki pszennej
  • pół słoiczka dobrze wysmażonego musu jabłkowego (albo dżemu jabłkowego)

Przygotowanie:

Mąkę wsypujemy do miski, masło siekamy  i wrzucamy do mąki wraz z serem. Wszystko ucieramy mikserem, do momentu aż składniki się połączą ( nie dłużej) Ciasto zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na 40 minut ( można dłużej) Odpoczynek w lodówce jest ważny, gdyż ciasto się lepi, dzięki leżakowaniu zrobi się bardziej sztywne, a także łatwiejsze do formowania.

Ciasto rozwałkowujemy na cienki placek o grubości 3-4 mm. Nożem dzielimy na kwadraty (około 5×5 cm) Porcje musu jabłkowego układamy na kwadracikach. Zlepiamy boki, tworząc trójkąt. Ciasteczka układamy na blaszce i pieczemy około 20 minut w 185 stopniach. Ja moje przed pieczeniem posmarowałam rozmemłanym jajkiem i posypałam grubym, skandynawskim cukrem (słodka pamiątka po jednej z podróży). Po ostudzeniu, posypujemy cukrem pudrem.


I na życzenie Maddie – a z moją przyjemnością :) – lista księgarni w Paryżu, gdzie zawsze kupuję (tak, te po euro pięćdziesiąt w szczególności):
  • Księgarnia Gallimard – ze świetnym zaopatrzeniem na 15, boulevard Raspail. Czynna od 10 do 19 od poniedziałku do soboty. Niedziele we Francji są wolne od pracy praktycznie wszędzie poza muzeami i restauracjami. Tak, sklepy spożywcze TEŻ są zamknięte i jeśli nie zdążysz kupić jedzenia na niedzielę w sobotę, zostają ci paryskie knajpki i horrendalne droga półlitrowa butelka wody za 3 euro.
  • Le temps retrouve, na Rue St Jacques, zaraz przy skrzyżowaniu tej ulicy i rue Soufflot, przy Panteonie  – tańsze książki na zewnątrz i wewnątrz. Miły pan właściciel i świeżo parzona kawa do każdego zakupu gratis :)
  • Boulevard St Michel – raj dla czytaczy w dzielnicy łacińskiej. Dookoła Sorbony i Panteonu w ogóle jest mnóstwo małych księgarenek, ale na St Michel książki leżą na ulicy (dosłownie, w wielkich koszach) i tam wrzeszczą do ciebie „mła! mła!”, że nie ma siły, żeby się nie zatrzymać. Nie pamiętam nazw wszystkich księgarni – po prostu należy zacząć od rogu St Michel i rue Sufflot i iść w stronę Sekwany LUB zacząć od Sekwany i iść w górę ulicy. Ja jednak zawsze robię pierwszą trasę, bo nad Sekwaną są bukiniści i to jest dopiero raj dla książkożerców!
  • Wzdłuż całej Sekwany rozciągają się ciemnozielone budki bukinistów. Coś jak antykwariaty na wolnym powietrzu. Na wskroś to paryskie. Francuskie dziadki (bo zazwyczaj to starsi panowie pilnują swojego dobytku), gdy jest ciepło, siedzą na małych rozkładanych stołeczkach, każdy przed swoją budką, chyba że jakiś ma coś ciekawego, wtedy się zlatują i debatują nad czymś razem. U bukinistów można kupić pocztówki i francuskie książki, niektóre stare, inne nowe, po cenach antykwarystycznych. 
  • FNAC! Sieć największych księgarni francuskich, w klimacie naszego Empiku. Ceny rynkowe, rabaty zdarzają się tylko na wybrane tytuły. Można wyrobić sobie kartę zniżkową (pierwsze co zrobiłam, to poleciałam do działu obsługi klienta i wypytałam co trzeba zrobić, żeby kawałek takiego sztywnego papierka otrzymać). Kartę można wyrobić na rok lub trzy lata, jest płatna, Studenci mają zniżkę, ale po przekalkulowaniu i tak stwierdziłam, ze się nie opłaca. Studencka karta rabatowa kosztuje 12 euro, uprawnia do 5% rabatu przy kasie na wszystkie zakupy. Żeby mi się zwrócił koszt wyrobienia karty, musiałabym wydać we Fnacu 240 euro i dopiero po tym czasie mogę liczyć na pięcioprocentowy rabat, który, na jaki sposób by nie kalkulować, jest niewielki. Ale książki we Fnacu mają fantastyczne. Dział kulinarny przyprawia o zawrót głowy i jeszcze z ani jednej wizyty w tej księgarni z pustymi rękami nie udało mi się wyjść.
  • poza tym w Paryżu jest bardzo dużo księgarni obcojęzycznych – w dzielnicy chińskiej są książki orientalne, w Marais rozgościły się księgarnie żydowskie, jest też dużo arabskich. Polska księgarnia była i się zbyła. Zlikwidowali, o ile nic się nie zmieniło i nie zatarasowali połowy Paryża protestującymi ludźmi (strajki paryskie są bardziej hardcorowe niż włoskie), księgarni nadal nie ma.


Czesław Miłosz, Dolina Issy

 Ja to się lubię wziąć za dobrego autora od złej strony. Kapuścińskiego zaczęłam od Cesarza, po czym stwierdziłam, że zupełnie nie rozumiem, o co chodzi, czemu Kapuścińskiego miałabym lubić, skoro tak mnie na wstępie rozczarował (kapuścińska przygoda na szczęście się na tym nie skończyła, bo już dla kolejnej książki nie spałam pół nocy). Mój Miłosz natomiast zaczął się od Zniewolonego umysłu, po czym zaraz doszłam do wniosku, że zapewne nie tylko ja nie rozumiem jego fenomenu i przecież nie dla każdego wielki musi być wielki. A jednak. Gdyby nie to, że dawno temu kupiłam Dolinę Issy, pewnie na Umyśle by się skończyło, a ja nadal byłabym przekonana, że Miłosz wcale taki fajny nie musi być. Ale co ja zrobię, jak, kurczę, jest. Ta książka zwaliła mnie z nóg. Kazała siedzieć i czytać, wieczorem zagrzebać się pod kocem i: czytać, czytać, czytać. Jest… ciepła, domowa i z ogromną dawką humoru, może nie wprost, ale gdzieś w tle, a ja chyba nawet taki wolę. Zaraz na początku Dolina skojarzyła mi się z Prawiekiem Tokarczuk. A później ze Szczenięcymi latami Wańkowicza. Taki niby realizm, niby magiczny, a tak naprawdę to coś zupełnie innego, osobnego, czegoś, co tylko w jednym egzemplarzu wystąpić może.

Comments

  1. Kuchareczka

    maju, jak ja lubię nie mieć nic do roboty i tak jeździć, o tak, to jest najcudowniejszy stan na świecie :) te małe pulchne kluski ze skrzydałkami maja to do siebie, że musi im cos odpaśc – to jak prawo porcelanowej filiżanki: jak może się stłuć, to oczywiście że się stłucze przy pierwszje okazji ;)

    dziewczyny, dziękuję za miłe komentarze, to takie ciepłe.

    buziaki!

  2. latszuk

    Pycha to mało powiedziane, ja do domowego musu wrzucilam sobie jeszcze maliny i zagescilam jedna galaretka pomaranczowa serdeczne dzieki za ten blog i buziaki od moich dzieciakow ktore uwielbiaja takie rzeczy :-))))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *