Kiedy byłam małą dziewczynką, jedyną potrawą, którą potrafiłam przygotować była sałatka owocowa. Robiłam ją na okrągło, nie przejmując się wcale tym, że to już piąty dzień z rzędu ani że pora dnia jest conajmniej nietrafiona – co szczególnie dawało się rodzinie we znaki, kiedy akurat było tuż po obiedzie i nikt przez najbliższych kilka godzin nie myślał o dopychaniu się sałatką.
Kroiłam wszystkie owoce jak leci. Zasada była jedna: im więcej, tym lepiej. Z braku sezonu na owoce (na przykład w zimie), żeby nie było mi za smutno, że w misce jest mało kolorowo, liczyłam te same owoce podwójnie: banan to jeden owoc, jedno jabłko drugi, drugie jabłko trzeci… I tak dalej.
Szczytem smakowego wyrafinowania wydawało mi się wtedy dodanie do owoców – uwaga – jogurtu naturalnego. Po pierwsze dlatego, że nie był owocowy. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to kulinarnym megaodkryciem i jednocześnie było chyba moim pierwszym sekretem kulinarnym. A z logiką sekretów 6-latki się nie dyskutuje.
Drugi powód, dla którego byłam dumna z sałatki był chyba jeszcze prostszy: sam pomysł, żeby dodać jogurt zamiast go nie dodawać, wydawał mi się niesłychanie odkrywczy. Wzięło się to chyba stąd, że kiedyś poszłam z tatą do jakiejś bardziej wykwintnej restauracji i tam ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że sałatka owocowa to po prostu wymieszane owoce. Bez jogurtu. Wniosek: skoro nawet w restauracji do sałatki nie dodają jogurtu, to moja kuchnia (choćby ograniczała się tylko do jednej potrawy) jest bardziej wykwintna niż w wykwintnej restauracji.
Jakie to proste, będąc dzieckiem, podnieść swoją pewność siebie w 3 minuty.
Wracając do pierwszych kroków w kuchni – po jakimś czasie zaczęłam sobie uaktrakcyjniać krojenie, wrzucanie i mieszanie. Opowiadałam sama sobie kolejne etapy przygotowania, co szybko przeszło w udawanie, że gotuję w telewizji, a przede mną zamiast szafki stoi pan z słuchawkami i kamerą.
Bawiłam się w najlepsze. Potem z tego wyrosłam, trochę mi się to udawanie też znudziło i na dłuższą chwilę zatrzymałam się na etapie smażenia w ciszy jajecznicy.
Do czasu :) Zaczęło się w marcu od trzech dziewczynek, dwóch przepisów i dwóch serwisów: Babyonline.pl i Polki.pl. Co miesiąc z pomocą małych rączek będę przygotowywać różne wypieki, a efekty: materiał i przepisy, będzie można zobaczyć w wymienionych serwisach i na blogu.
Pierwszy film z przepisem na wielkanocny mazurek już w kolejnym wpisie!