Kawa w Serbii

Początkowy zamysł napisania jednego artykułu o kawie na Bałkanach spełzł na niczym. Niby się da, ale się nie da – wrzucić do jednego kawowego worka mieszkańców kilku krajów o odmiennych kulturach i zwyczajach, mimo że leżą przecież tak blisko siebie.

Kiedyś były jednym państwem: Jugosławią. Tłumaczenie, dlaczego były i czemu już nie są – upraszczając wszystko, co jest do uproszczenia, można określić jako skomplikowane. To naprawdę jest najłagodniejsze słowo. Skomplikowane są stosunki między poszczególnymi narodami, skomplikowane relacje z Unią Europejską, wersje własnej historii i wojen toczonych z sąsiadami, obyczaje, przyzwyczajenia i to, co można, a czego nie powinno się robić, gdy jedzie się do poszczególnych krajów byłej republiki Jugosławii.

BELGRAD

Przed wyjazdem przypomniałam sobie, że na studiach miałam taki przedmiot, na którym musieliśmy wkuwać historie XX-wiecznych konfliktów europejskich. Pamiętam, że były tam wojny bałkańskie i to, że nikt niczego z tego nie rozumiał: ani kiedy dokładnie się toczyły, bo wersje były różne, o co dokładnie chodziło której stronie, ani w ogóle kto z kim walczył, a z kim był sojusznikiem. Bo to się właściwie zmieniało jak w kalejdoskopie. Mieszkańcy Bałkanów to ludzie, którzy długo pamiętają różne rzeczy. Więc jeszcze raz, tym razem na spokojnie, przed wyjazdem próbowałam zrozumieć, o co chodziło w wojnach bałkańskich. Zerkałam kątem oka na filmy instuktażowe dla turystów z YouTuba, słuchałam, pytałam.

Jugosławia do 1918 roku była nazwą państwa dla kilku tworzących go narodów południowosłowiańskich. Później, od końca pierwszej wojny światowej (1918) do 1929 roku Jugosławia była równoznaczna z Królestwem Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Mamy więc trzy narody. Od końca Drugiej Wojny Światowej granice się nie zmieniły, znowu natomiast zmieniła się nazwa: na Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii. A potem, w latach 90. XX wieku, zaczął następować rozpad. Na Słowenię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Macedonię, Serbię i dwie prowincje autonomiczne: Kosowo na południ Serbii i Wojwodinę na północy Serbii. Właściwie nie wiadomo, czy na południu i północy, czy na południe i na północ OD, bo Kosowo przez niektóre kraje jest uznawane za odrębne państwo, przez inne nie. Podobnie Wojwodina. Macedonia z kolei jest krajem denerwującym Greków, którym nie podoba się, że Macedonia nazywa się Macedonią, ponieważ Macedonia była kiedyś częścią Imperium Greckiego (Aleksander Macedoński – warto doczytać). Do tego dochodzi Bośnia i Hercegowina. I. Czarnogóra i Serbia też kiedyś były „Serbią i Czarnogórą” jednym krajem. Mówiłam, to skomplikowane.

źródło grafiki: https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15851941

PIERWSZE KROKI DO…

Ale kawowe zwyczaje w Serbii i Czarnogórze nieco się różnią. Podobnie jak waluta, którą zapłacicie za кафа w Serbii i kafę w Czarnogórze oraz kawowe warianty dostępne w menu w tych dwóch krajach. Zatem zacznijmy od Serbii.

W Serbii, podobnie jak na całych Bałkanach, kawowa tradycja pojawiła się, gdy na te tereny wkroczyli Turcy. To oni zapoczątkowali obyczaj picia gorącego ciemnego napoju właściwie o każdej porze dnia. Szybko zaczęto otwierać publiczne miejsca, gdzie można było się spotkać, aby porozmawiać, pograć w gry i uraczyć się kawą. Serbowie do dziś uwielbiają takie spotkania. I inaczej niż w Europie „na zachód od Berlina”, tutaj  w kawiarniach widzi się więcej ludzi, którzy siedzą, rozmawiają albo czytają niż tych pracujących z laptopami.

Kafić to kawiarnia, kafana to knajpa, konoba to tawerna, lokalna restauracja, a restoran to restauracja normalna. Pab to pub, tu nietrudno o pomyłkę. Serbowie uwielbiają siedzieć w kawiarnianych ogródkach – tu chyba połowa Europy jest zgodna – z jednej prostej przyczyny: jest ciepło. Do środka wchodzi się nie po to, żeby sie ochłodzić, bo na przykład jest klima – nie, do środka wchodzi się, aby się ogrzać. Grudzień, styczeń, luty: wtedy temperatury oscylują w okolicach 10 stopni Celsjusza i w tych miesiącach ludzie siedzą w środku.

W samym Belgradzie można trafić w przeróżne miejsca. Jest bardzo dużo małych, ciemnych kawiarni, gdzie spotykają się głównie starsi ludzie, ale byłam też zaskoczona liczbą „europejskich” kawiarni. Takich, wiecie, z wystrojem z szerokich, wygodnych foteli, mnóstwem stolików, krzeseł, wielkim ekspresem do kawy. No i właśnie: ekspres do kawy. Takiej tradycyjnej, domaća kafa się z niego nie napijecie.

TEJ KAWY NIE WYPIJECIE NIGDZIE INDZIEJ

Domaća kafa (домаћа кафа)to kawa podobna do naszej kawy po turecku. Podobna, ale łatwo się pomylić. Po pierwsze, prawdziwa kawa parzona na sposób turecki to cała filozofia i trzeba mieć niemałe umiejętności, żeby przygotować ją w odpowiedni sposób. Po drugie, nie polecam jednak nazywania tego rodzaju kawy w Serbii kawą po turecku, bo Serbowie nie lubią, gdy przypomina się im o tureckich wpływach. To srpska kafa albo domaća kafa, trzeba to zapamiętać. Jak przygotować domaci kafę tłumaczę w artykule o kawie w Czarnogórze, zerknijcie tam, jeśli chcecie wiedzieć więcej.

Po drugie, taki rodzaj kawy to nie jest zwykła kawa parzona. Trafiłam do kilku kawiarni w Belgradzie i wydaje mi się, że tylko w jednej dostałam ją zaparzoną taką, jaka powinna być. Jest subtelna różnica tylko w zalaniu kawy wrzątkiem lub zaparzeniu jej po prostu w tygielku, a przygotowaniu jej tak, aby wydobyć smak i aromat.

KAWY BIAŁE

Jeśli nie przepadacie za takim rodzajem czarnego napoju lub jeśli wolicie białe kawy (mleko do domaci kafy – raczej średnio), raczej bez problemu we wszystkich kawiarniach zamówicie cappuccino, mokę albo mrożone białe kawy. Do każdej kawy można też prosić o mleko, obsługa kawiarni się temu nie dziwi. Charakterystyczne jest też to, że na porządku dziennym w menu są kawa rozpuszczalna i kawa bezkofeinowa. Dla tych, którzy nie tolerują laktozy: warto pytać o mleko o jej obniżonej zawartości.

Zwykle do każdej kawy podawana jest duża szklanka wody – czy to do espresso, czy do latte. Na spodku znajdziecie też cukier w kostkach albo kelnerzy postawią przed wami potężną cukiernicę i często też rachatłukum – małą i bardzo słodką kosteczkę obtoczoną w cukrze pudrze, a przygotowaną z bardzo zagęszczonego soku owocowego. Ratluk w konsystencji jest czymś pomiędzy miękką żujką a galaretką. Nie do podrobienia.

Kawa w Serbii jest pyszna. Naprawdę. Parzona, biała, z ekspresu i przygotowana domowo. Mrożona kawa bywa oczywiście w każdym lokalu inna, ale to jest standard, każdy przygotowuje ją na swoją modłę, ponieważ nie ma jednego wzoru, jak to robić. Jeśli jesteście kawowymi purystami, upewnijcie się wcześniej, z czym wam ją podadzą: czy z lodami, czy z samym mlekiem, białą, czarną, z kostkami lodu czy bitą śmietaną.

JAK SIĘ NIE POGUBIĆ?

Tutaj mała dygresja, chociaż na temat: Belgrad jest świetnie przygotowany na przyjmowanie turystów. Oznaczenia są takie, że naprawdę ciężko jest się pogubić, nawet chodząc po mieście bez mapy. Co parę parę ulic na skrzyżowaniach są wykresy, gdzie akurat się znajdujecie, co jest w pobliżu i jak daleko jest do różnych punktów orientacyjnych. W centrum są dwie osobne informacje turystyczne dla całej Serbii i dla samego Belgradu.

W knajpach i kawiarniach menu jest zwykle w języku serbskim i angielskim, serbskim zapisane cyrylicą lub alfabetem łacińskim, lub jednym i drugim. Jeśli chodzi o oznaczenia, jest różnie: często znaki drogowe są pisane tylko cyrylicą, a na przykład mapy uliczne w Belgradzie mają zapis łaciński.

Co ciekawe, w menu często miesza się kawowe nazewnictwo angielskie, włoskie i serbskie – albo coś jest z błędem, chociaż akurat takim, że łatwo się domyśleć, o co chodzi (np. doppio sa mlekom, ice coffe, kofi sa ice, i tak dalej). Kolejna charakterystyczna rzecz: wszyscy mówią po angielsku. Ale naprawdę, starzy, młodzi, panie w kioskach, zaczepieni na ulicy ludzie, kelnerzy. W dodatku mówią dobrze, nie wstydzą się, są bardzo otwarci na turystów. Belgrad w ogóle jest bardzo prężnym miastem, bardzo imprezowym i bardzo dobrze przygotowanym na przyjmowanie obcokrajowców. Jeśli więc czegoś nie wiecie – warto pytać. Serbowie zwykle nie tylko odpowiedzą, ale też chętnie wytłumaczą wam więcej, łącznie z przynoszeniem czegoś, pokazywaniem albo łapaniem za rękę i ciągnięciem gdzieś, żeby pokazać o co im chodzi.

Ceny są bardziej niż przystępne. Serbia nie jest droga, ceny w sklepach są podobne lub niższe niż w Polsce, podobnie jeśli chodzi o jedzenie na mieście. 1 polski złoty to ok. 27 dinarów serbskich (stan na sierpień 2018). W drugą stronę, 1 dinar serbski to 4 grosze. Mnie łatwiej było przeliczać na euro: 1 euro to ok. 100 dinarów (dokładnie 118 dinarów w sierpniu 2018) czyli 1 dinar to 1 eurocent. Trzeba po prostu uciąć dwa zera.

Przykładowe ceny kawy: espresso 120-180 dinarów, cappuccino i latte: 150-200 dinarów. Poniżej menu z dwóch kawiarni: pierwsza poza głównym szlakiem turystycznym, druga centralnie na nim:

Podsumowując: jeśli tylko macie możliwość, jedźcie bez obaw. I korzystajcie! Jest z czegoi jest jak: Belgrad uwielbia turystów, choć sam nie jest bardzo krzykliwym miastem. Warto zatrzymać się nawet będąc w trasie, na jeden lub dwa dni, które w zupełności wystarczą wam na odkrycie uroków miasta. No i obowiązkowo zahaczcie o jakąś fajną kawiarnię, zamówcie kawę parzoną w tradycyjny sposób – zapamiętacie ten smak na długo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *